popkultura nadmiaru

„Kiedy wbijesz się na szkolenie bez obiadu i zjesz pop-corn przeznaczony do ćwiczeń” – pop-corn był do Chubby bunny challenge, ale zjadłam, bo leżał w pobliżu 😦

Byłam wczoraj na wspaniałym szkoleniu. Z całego cyklu wybrałam jeden dzień, ale było tak dobrze, że wysłałam DZIŚ zgłoszenia i MOŻE jeśli ktoś zrezygnuje jeszcze się na coś załapię. Język. Nowy. Twórczy. Dynamiczny… Ogólnie, to jestem na bieżąco! Łucja używa TEJ dość szybko ewoluującej nowomowy i wiem co to jest cringe (żenada), beka i flame. Dramy używamy regularnie jako kontynuację: No i? np: „No i?? Nie rób dramy!” Wiem, czym jest K-pop, bo to akurat rocznik Lilki się zachłystuje i widzę bardzo dużo plusów tego nurtu. Nie dość, że koreańscy wokaliści są amorficzni, co może zapobiegać seksualizacji dzieci, są grzeczni i porządni, to jak grzyby po deszczu mnożą się szkoły języka koreańskiego, gdzie zapisuje się zachwycone zespołami z Seulu dzieci (i jest to genialne i brawa dla wszystkich, którzy to robią).

Zajęcia zaczęliśmy od kalamburów z celebrytami. Każdy miał jednego i miał opisać przy pomocy trzech słów. Mi się wylosowało prosto: Mandaryna i powiedziałam: mąż-różowe-włosy. Jedna babka miała Górniak i powiedziała: nie-byłam-Ewą. A potem zaczęły się schody bo mieliśmy połączyć na tabletach w pary różnych celebrytów, których MY nie znamy? Kim jest Julia Wieniawa, kim zwycięzca ostatniego Big Brothera, albo czy do kogo wzdycha Roxy?? Musiałam sobie zainstalować na telefonie czytnik kodów q-werty, bo zadania dostawaliśmy na kodach… Omawialiśmy różnego rodzaju challenge i Wy na pewno jakieś macie za sobą? Może nie Ice-bucket challange, który najlepiej wyszedł królowej przepychu, czy Donatelli Versace) ale np. pojawiający się u mnie #trushtag challenge czyli sprzątanie przyrody.

Obejrzeliśmy też kilka odcinków Fame MMA, szukaliśmy algorytmów do tworzenia nagłówków w brukowcach oraz tworzyliśmy za pomocą specjalnych apek memy (po jednym: osobistym i z nosaczem – mój macie wyżej). Doceniliśmy wirtuozerię M. Gessler, która niezwykle dobrze odnajduje się wśród współczesnych influencerów, ponabijaliśmy się z przepisu na pomidorki Ani Lewandowskiej i prześledziliśmy szybkość reakcji internetu po ostatnich wydarzeniach (Nobel, Wybory). Jest ta nowa kultura załadowana po czubek. Pełno w niej nadmiaru i emocji. I jest niezwykła 😀

<><>

Mam farbki. Pamiętacie, że mówiłam, że półki w szafie to 1/4? To na weekend mam plan pokonać kolejną część! Szafa w pokoju dziewczyn jest niebieska. No i Łucja NIE może na ten niebieski patrzeć. I WSZYSCY (też cyt.za Łucją) mają tablice magnetyczne w pokojach… JEDNA połówka będzie więc magnetyczna. ALE, nie czarna, po której można malować kredą, bo to zawsze robi się takie brudne i rozmazane, ale biała. I to jest SPORA robota. WPIERW muszę pomalować CZARNĄ farbą magnetyczną (4 warstwy). POTEM leci warstwa środkowa, a na to lakier. Fajną sprawą jest, że ta warstwa środkowa, która w szkołach jest biała, a właściwie taka kremowa, może być w dowolnym kolorze. Farby są z mieszalnika, czyli do wybory mamy setki odcieni (u nas to będzie jasno-liliowy). Lakier na koniec sprawi, że będzie można ją myć, zmywać i po niej pisać. J-banie będzie z warstwami. W sumie to muszę ich położyć 10. Cztery magnetycznej, cztery koloru i dwie lakieru. Pomiędzy poszczególnymi warstwami muszę robić przerwy od 2 h do 12-stu (lakier). No i w sumie dobrze byłoby NAJPIERW położyć grunt, bo szafa nie jest gładka. To jest mój plan na najbliższy weekend 🙂 Towarzystwo pojedzie, a ja będę się babrać :)) Btw. lakier jest dwuskładnikowy, czyli muszę odlać pierwszą połowę i ją wymieszać, a po tych 12 godzinach kolejną…

Total before
I farbki z wałeczkami, folią i papierem ściernym.