Łucz, zapytałaś się Matiego czy jedzie z nami na obiad do dziadków?
Tak. Jedzie. Pytał się dlaczego jedziemy do dziadków w sobotę, skoro będziemy się z nimi widzieć w niedzielę.
I co mu odpowiedziałaś?
Że przepadł by nam obiad gdybyśmy nie pojechali. I on powiedział, że MY tak nie będziemy jeździć.
I co Ty na to?
Że to się jeszcze zobaczy 🙂
Także, DZIŚ, do dziadków pojechaliśmy z Matim! A potem z zupą od babci pojechaliśmy do Lilki , ALE panna strzeliła TAKIEGO focha giganta, że teraz damy jej chyba spokój z odwiedzinami na kilka dni… A potem wróciliśmy i przy rozpakowywaniu auta została w nim przez przypadek zamknięta Miaustra, LECZ na szczęście mam czujne małe sąsiadki, które zapukały, że KOT jest zamknięty w aucie!
Ale to jest Luc! – wykrzyknęłam oglądając z Mieszkiem Boba Feta.
On został zrobiony przez CGI. I wszyscy się czepiają, że jest mało realny.
NIE. Jest doskonały! Ja myślałam, że oni jakiś makijaż musieli komuś zrobić… Gdybyście byli wychowani na Akademii Pana Kleksa, gdzie GDY ktoś leciał do góry to widać było sznurki, to byście TAK nie wybrzydzali.
Nic Ci w nim nie przeszkadza? NIC?
No dobra, bez sensu, że jak wieje wiatr to mu się włosy nie ruszają, a wszystko wokół się kołysze… Ale wspaniale było tak biec! Masz tak czasami? – patrzyliśmy jak Skywalker gna przez leśną polanę..
Tak. Ale na ogół w lesie. Czasem tak się chce po prostu biec!
Plany na weekend otworzy więc pewnie poranny rozbieg! Potem pojedziemy do dziadków, bo ten weekend TEŻ musimy przebudować. Mieszko miał dziś ostatni piątek w szkole, bo za tydzień wolne, za dwa mają wycieczkę, no a za trzy zakończenie roku!
Dziś byłam na rynku, miałam jakieś bloczki szkoleń, upiekłam doskonałą tartę z rabarbarem (nie wiem jak to zrobiłam, ale wyszła doskonała i młody zeżarł już połowę), umyłam łazienkę i tak myślę, że POWINNAM podjąć próbę zmiany folii ochronnej w komórce. WSZYSTKIE zdjęcia z użyciem PRZEDNIEJ kamerki są rozmyte!
z odwiedzin u Lilki, dlatego M. ma maseczkę na szyi
Z okazji Dnia Dziecka na czole wyrosło coś co boleśnie przypomina jak strasznie było być nastolatkiem… To mści się masło orzechowe, które znalazłam podczas cukrowego plądrowania szafek… No cóż, nauczka musiała być! A poza tym Łucja w tym ważnym dniu uczy się do poprawy z matmy, Mieszko miał klasowy piknik na polach (rano w cukierni kupowaliśmy mini ptysie dla całej klasy), a Lilka jest NIE-Lilką. Wprost się jej dziś zapytałam: Czy NASZE problemy ją jeszcze interesują i jak możecie się domyślać otrzymałam SZCZERE „NIE”. Moje psie dziecko Bibi linieje, a moje kocie dziecko Miau obserwuje akurat ptaki na dachu i mam nadzieję, że ich NIE upoluje. Za bardzo nie świętujemy, bo wszędzie dziś straszne tłumy, a zresztą nie mam pełnego zestawu dzieci… Wszystko się więc płynnie przesuwa na połowę czerwca!
Mignął mi dziś artykuł kryminologa o jakiś idealnym dziecku, które okazało się bardzo „nieidealnym” dorosłym, sporo fotografii z dzieciństwa moich znajomych, góry zachwytów nad własnymi dziećmi (to macie ode mnie na co dzień) i wezwania do DBANIA o wewnętrzne dziecko (takich treści RÓWNIEŻ Wam nie żałuję). Pokażę Wam coś co Wam NIE mignęło… Baby-ogórka. W stercie z rynku by przyczepiony do większego egzemplarza!
Jasne, Mieszko. Włącz, ja pójdę do kuchni i już wracam….CO??
Jest taki mem jak ogląda się z mamą. Najpierw matka mówi włącz, ja zaraz dojdę, potem wychodzi do kuchni „NA CHWILĘ”, a potem wraca i mówi: POWIEDZ mi, co było?
NIE. Niemożliwe, że więcej matek tak fatalnie się zachowuje!!!
Koniec maja. Ależ śmignęło! Łucja świętuje Dzień Dziecka już dziś, bo zaraz po szkole ruszyli z Matim do Parku Wodnego (dziś nocuje u Matiego, bo jego mama odbiera ich po eskapadzie), a ja z Mieszkiem miałam plany, LECZ wpadło coś tam on-line i nie wyrobimy się. Ma więc tylko siąść ze mną i razem będziemy fotoksiążkę dla jego klasy składać. No a Lilka dostała raport, czyli specjalną uwagę, którą jeżeli masz trzy – to jesteś WYDALANA z sanatorium!!! Uwagę dostała za to, że zerwała się na wagary. Dobrze, że za dwa tygodnie JUŻ wraca, bo tam mi dziecko podmienili!!!
<><>
Miałam wczoraj mroczny dzień z Łucją, bo panna powiedziała w szkole, że zmienia szkołę. Wychowawczyni zapowiedziała kolejną wycieczkę (ona jest gigantem, bo wszystko co organizuje jest dofinansowywane), która będzie w październiku. Na osiem dni. W góry, obejmującą dwa kraje: Polskę i Czechy. Wow. I czy jest KTOŚ, kto wie na pewno, że nie jedzie. I panna zgłosiła się, że ONA. Nic nie mamy znalezionego, NIC nie wiadomo, ale ona już podjęła decyzję… Ale Diabli mnie uspokoił (bo zadzwoniłam mu to zreferować), potem się okazało, że ta rozmowa jej i wychowawczyni przebiegła w dobrym kierunku, więc zeszło to ze mnie, ale przez dłuższą chwilę byłam załamana. Nic nie może być łatwo.
Kojąco fikus, który rośnie mi przecudownie. Zrobiłam mu kolejną w tym roku kąpiel w wannie!
Ruszyłam wczoraj z sekatorem na forsycję i narobiłam sobie odcisków… WIĘC… Z zaplanowanej na dziś akcji: tniemy i suplementujemy NIC nie wyszło! Muszę spryskać jaśmin, bo żrą mi go mszyce i podlać iglaki, ale to może jutro? Dziś za to porwałam się na czyszczenie dywanu na mokro… Nie wiem czy lepiej, ale zrobione.
Wrzucę Wam i sobie dwa filmy, które w bloku dokumentów mogę polecić (jeden mi przeleciał przy tym dywanie). Przede wszystkim Świat po pracy, który da Wam argumenty przy każdej dyskusji na temat różnorodności wykonywanych typów pracy (trailer), drugi to I rzekł król co za fantastyczna maszyna o historii przekazu ruchomym obrazem (trailer). I tak naprawdę oba się zapętlają. W tym pierwszym pojawia się na chwilę gość z Instytutu Gallupa, czyli instytucji mierzącej opinie społeczną/zadowolenie/system pracy/itd na całym świecie i facet jest niesamowity. Wiecie, że czasem zachwycam się tym jak ktoś „szybko myśli” i to jest ten przypadek. Zapytany o faszystów myśli sekundę i udziela odpowiedzi. Mocnej, ale zaznacza, że jest to opinia wyłącznie jego, a nie całego Instytutu. No i drugim filmie jest moment pokazujący jak rozwijała się propaganda w latach 30-stych w Niemczech.
<><>
Obdzwaniam te ogólniaki, wpadliśmy dziś na chwilę do Lilki i panna dostała HITOWE smakołyki z porannego rynku. A rano kupiłam czereśnie, truskawki, kalarepkę i ogórki. Była też w końcu babka, która ma jajka przepiórcze, więc będą do bowli! Ach, no i mam KILOGRAM (niech CIUT stanieją) młodych ziemniaków! Btw .tych czereśni to raptem pół kilo wzięłam, ale SĄ!
Końcówka maja to oczywiście napięcie końca roku szkolnego. U Lilki jest luz, Mieszko chyba doszedł do wniosku co będzie to będzie, za to u Łuczy jest zagadka. Zbiega to się w czasie z zalążkiem pomysłu, by zmienić szkołę i z tym jest spore zamieszanie. Te dwa lata temu, profil który wybrała był niszowy i w większości szkół go nie ma. Tzn. JEST jeśli zaczynasz pierwszą klasę, bo wos-geo-ang okazał się idealny dla tych co ciągle myślą CO dalej, LECZ nie ma jak sprawdzić KTÓRE klasy trzecie (od września) taki profil mają. Na stronach szkół takiego info nie ma, a szukając po planach lekcji trudno się domyślić. Niby „tego” mają więcej, ale „tego” też mają bardzo dużo… Idąc do klasy o innym profilu panna powinna zdać egzamin z dwóch lat z innego poszerzonego dla danej klasy przedmiotu/przedmiotów, a to nam się NIE uśmiecha… Jedyną więc ścieżką jest chyba obdzwanianie szkół? Tylko jak to się do tego zabrać? Jakby nie było do końca maja ja mam kumulację egzaminów, więc zaplanowany na ten tydzień fryzjer z Mieszkiem stoi pod znakiem zapytania. No ALE gdzieś tam pomiędzy będę próbować ruszyć sprawę szkół i MOŻE coś tam podłubię w ogródku? Do Lilki jadę jutro z książkami, bo panna nie ma co czytać! Łączny czas korzystania z komórki wyszedł jej siedem godzin tygodniowo (!!!), za to sporo czyta i oddaje się życiu towarzyskiemu. Co jeszcze… Wyciągnęłam z szafy letnie torebki (katastrofa) i jedna z nich zastąpi tę zimową co to z nią cały czas śmigam… Ach no i w czwartek mamy Dzień Dziecka, ale CHYBA nie świętujemy (bo nie ma Lilki!).
<><>
Pokażę Wam bransoletki. Bo w końcu kilka zrobiłam sama siedząc przy jakimś on-line szkoleniu. Zaczęło się od tego, że chciałam czerwono-żółto-zieloną, jaką widziałam na czyjejś ręce w necie, a NIKT takich nie miał w ofercie. Lilka powiedziała, że zielony to jadeit, żółto-brązowy to tygrysie oko, a takie czerwono wiśniowe to może być przyciągające obfitość bawole oko. Jak zamawiałam to przy okazji wzięłam kilka kulek przezroczystego kryształu górskiego, krzemienia pasiastego i czarnego onyksu… Ach no i różowo-żółty mozaikowy Arganit. I tak powstały trzy, więc zachwycona łatwością tworzenia (powinnam sprawić sobie też takie kulki stopujące, bo pod nimi można schować supełek) zamówiłam dłuższe sznury azjatyckich kamieni z Alika. I powstały z tego DWA zestawy trzech bransoletek (dla mnie i dla Lutki): seledynowo-mleczny jaspis, indyjskie agaty (idealne dla Ryb i Wagi, czyli mamy oraz mnie , a dające spokój oraz równowagę) oraz African Bloodstone (Krwawnik Afrykański), mający zapewnić bezpieczeństwo, ochronę i siłę (nosili go żołnierze!). Działa nie działa – NIE wiem, ale wyglądają takie kamienie dobrze, więc jak macie ochotę to można zrobić. Potrzebne tylko kulki, gruba igła i gumka silikonowa! Łucja mnie dręczy, że ona chce się nauczyć się robić na szydełku, więc potrzeba tworzenia siedzi gdzieś tam w każdym z NAS!
Kim są drużynowi? Z Waszego oddziału? – dopytała Łucja
Dwóch z naszego, dwóch z głównego. Także jeśli ktoś musi uzupełnić normę to oni pomagają.
Wiem, wiem. Ileś tam dziennie przytulasów musi być, żeby funkcjonować. A jak się w tym wszystkim czuje mój mały introwertyk?
Och mamo, bateria społeczna wyczerpała mi się po pierwszym dniu!
Niedziela. Znowu przegapiłam Zielone Świątki, ale może jutro na porannym spacerze z Bibs narwę sobie chabrów! Diabli ma dziś i jutro wolne, gdyż w niektórych landach tak im zrobili, ALE TAM nie można NIC wtedy robić! Ani trawy skosić, ani remontu urządzić… Za to MY, w przerwie pomiędzy czymś tam a czymś tam byliśmy u Lilki (wpuścili mi obie osoby towarzyszące) i przez chwilę panna miała namiastkę domowego życia. Z jednej strony ja gnębiłam ją czy czegoś jej nie brak, z drugiej Łucja streszczała jej dramy szkolno-internetowe, a w środku był Mieszko, który atakował ją informacjami o aktualizacjach w Genshinie i Valorancie (wiem, tyle co Wy). Natomiast po wyjściu od niej pojechaliśmy na spacer po parku, ale tłum ludzi i wrzeszczących dzieci BYŁ dość męczący… MOJE, nie były takie irytujące! 🙂
Ależ leci ten czas! Przed nami przebudowany weekend, bo do dziadków jedziemy DZIŚ, gdyż mają jutro jakąś imprezę… Ja mam egzaminy, więc wszystko poszatkowane, za to do Lilki wyrwiemy się jutro rano… Zdumiewa mnie rozmach z jakim mój ogród wita tegoroczne lato i nie przypominam sobie by kiedykolwiek wcześniej TAK mi wszystko rosło. Powsadzane w ziemie patyki wyrastają na krzaki (kalina, hibiskus, maliny), a rododendron, który od zawsze był na granicy przeżycia jest w tym roku obsypany fioletowymi kwiatami! Ba, nawet w domu szaleje fikus, a atmosfera wzrostu udzieliła się RÓWNIEŻ ususzonej bazylii, która ma NOWE listki.
Ależ dziś święto MAMY! Łucja rano dała mi czekoladki, ale tak naprawdę dzieci SĄ nagrodą samą w sobie. Zresztą, MY MATKI, wiemy to dobrze, gdyby mogły zasypały by NAS złotymi górami!!!
<><>
Dużo w necie ładnych słów związanych nie tyle z TYM świętem, ale z Tiną Turner. To postać, która dla mnie o tyle jest ważna, że jako dziecko podpisywałam się Tina. No bo, weź naucz przedszkolaka pisać to długaśne JUSTYNA. I tato wtedy mnie nauczył bym podpisywała się Tina, bo jest już jedna słynna Tina, a JusTINA to prawie Tina. I pamiętam rysunki podpisane (zresztą od prawej do lewej) Tina. Ba, ja pamiętam jak tłumaczyłam to paniom przedszkolankom, a one uważały, że coś wymyślam…
Napisał ładnie Żulczyk, że ona żyła pięknie. Ktoś w komentarzach się oburzył, że jej życie było pasmem bólu, ale on odbił, zresztą ona sama mówiła, że dobro niczego nie równoważy, ale wg niego piękne życie to „iść w życiu od cierpienia do światła”. I w takim formacie bycie matką jest piękne. Wrzucamy sobie na bary dożywotni kolos trosk, obaw i zmartwień. Paranoi, lęków i strachu. I pchamy to wszystko do przodu, właściwie ani przez chwilę, nie żałując. Weszłam w ten etap macierzyństwa, że dzieci są moją idealną drużyną. Wiem, że to niebezpieczne, bo muszę ich puścić dalej, ale na razie całkowicie wypełniają moje potrzeby społeczne. Moją mamę próbuję JUŻ chronić przed wieloma rzeczami. Czasem gdy coś kolejnego mnie przygniata i muszę to jakoś wyrzucić z siebie, nie przekazuję tego jej. Wiem, że ona to będzie wałkowała i przeżywała. Za to przyznaję się (wiem, że to ZŁE), że czasem mówię o tym którejś dziewczynie i ich podejście jest MOIM podejściem: trudno, uda się kolejnym razem, olać to. Jakoś to będzie.
Z okazji dzisiejszego święta jadę z Mieszkiem i jego kumplami do kina. Na salę IDĄ oni (ja i Super Mario to niekoniecznie najlepszy zestaw), a ja zajrzę do pobliskiej galerii handlowej! Mam voucher do jednej drogerii, lecz podejrzewam, że wszędzie jakieś okazje będą KUSIĆ. A ponieważ WSZYSCY dziś wklejają zdjęcia swoich mam wrzucę i ja Lutkę. W takim ujęciu, w którym jest cała NASZA rodzinna tradycja matkowania. Gdzieś biegniesz z boku kadru, bo poleciałaś COŚ zobaczyć i dziecko, które miało Ci zrobić zdjęcie złapało tylko rozmytą plamę 🙂 TO my i kobiety w mojej rodzinie. Z totemicznym zwierzęciem kurą, która jest bazą wszystkiego i po prostu realizuje. sobie tylko znany, plan…
Mamuśkę, macie po prawej, jako taką jaśniejszą plamę w zieleni, a na obelisku zdanie, które jest idealną definicją macierzyństwa: Prymitywne, ale PIĘKNE.
Widziałam niezłą reklamę przenośnej pamięci, którą można sprawić MAMIE, na Dzień Matki. Hasło do tego było: Czy jest lepszy fotograf i kamerzysta niż mama? Ach, jak mi się to spodobało! Czyli jest WIĘCEJ matek, które przy każdej okazji łapią za telefon/aparat i robią zdjęcia temu co dla nich ważne! Dzieciom, kotom, psom, potrawom i widoczkom!
Udało mi się odwieźć zaświadczenie o pobycie w sanatorium do szkoły Lilki (WRESZCIE), musiałam odwołać korasy, bo mam za dużo egzaminów i potrzebne mi były te godziny, LECZ udało mi się odwieźć Mieszka z kolegami na ściankę wspinaczkową! Odbierała ich już inna mama, ale bardzo się cieszę, że się nam udało tam dotrzeć. Na liście marzeń Mieszka jest umiejętność wspinania się (oraz strzelanie z kuszy) i ścianka wspinaczkowa planowana była od dawna. Wynajęłam chłopakom instruktora (koszt na czterech nie był jakiś straszny), dostali buty, kaski i uprząż i wspinali się po ścianach odwzorowujących pewien francuski kanion. Jeszcze nie zregenerowali się po wczorajszym (rolka), a już po dzisiejszym bolą ich ręce! Jutro może wypchnę ich do kina, a od poniedziałku nareszcie szkoła!