Tęsknota za aktywnością inną niż OGARNIANIE

Zajrzał do mnie wczoraj rano sąsiad. My pakowaliśmy kosze na grzyby do auta, gdy się pojawił… Sąsiadka, nie popłynęłabyś z nami w sąsiedzkich wyścigach kajakowych? Tak jak rok temu. Bo nam się zawodniczka rozchorowała… Jutro. Od 11-stej i cały dzień.

Wyobraziłam sobie wsiadanie do kajaka, zanurzenie, wilgoć od wody i pomyślałam, że było by wspaniale. ALE cały dzień? Nie było takiej opcji. Ja tu miałam weekend zawalony z czubkiem, wywoziłam nabzdyczone dzieci, które mi brzęczały, że JUTRO (czyli dziś) muszą być w domu NAJPÓŹNIEJ o 15-stej, bo mają LEKCJE. I rzeczywiście mieli, ale ja BARDZO potrzebowałam CZASU…Z ogromnym żalem wykręciłam się więc z imprezy, żeby COŚ zdążyć.

W sumie całkiem sporo mi się udało! Rozkminiłam vulcana, wpisałam zaległe tematy i uzupełniłam zaległości. Wydrukowałam karteczki dla maluchów (co mają przynieść na lekcje: jaki podręcznik i zeszyt, bo zerówek szkoła nie finansuje), wykupiłam ubezpieczenia szkolne i i SKOSIŁAM trawę. Wyprasowałam pranie z tygodnia, bo ja je teraz robię w weekendy to prasowanie i założyłam konto na Macmillanie, skąd będę mogła pobierać materiały.

Co mi się NIE udało? Przede wszystkim się NIE wyspałam. Tak sobie przez ten MINIONY tydzień ROZWALIŁAM biorytm, że budzę się o szóstej. Dzieci zresztą też… Czyli prasowałam sobie do 1-szej w nocy, a wstałam o szóstej… DNO 🙂 Ach, no i czekamy na jesień. Ochłodzenie. Marzy się nam przerzucenie ubrań i bycie NIE spoconym 😉 Btw. równo pięć lat temu pobiegliśmy w naszym pierwszym Color Runie. Było pięknie i naprawdę szkoda, że od dwóch lat NIE umilamy sobie TAK września!