Frank Underwood mówił w II-gim sezonie: „Jestem Południowcem. Matka wpoiła mi,że konwersacja podczas posiłku jest uprzejmością,a w dodatku wspomaga trawienie”. W sumie to ja też w skali ogólnopolskiej południowcem, więc zgadzam się 100%-owo. Nie da się tych dwóch rzeczy oddzielić!
W ramach wychodnego wtorku wyrwałam się wczoraj na kurs gotowania. Gotowaliśmy, jedliśmy, gadaliśmy i znowu gotowaliśmy, jedliśmy i gadaliśmy… Tym razem wałkowaliśmy Street Food. Robiłam falafele z suszonej ciecierzycy (nie do powtórzenia w domu, bo nie mam maszynki do mięsa), wietnamską zupę Pho ze smażoną wołowiną, szaszłyki staj w wybitnym sosem z orzeszków ziemnych, chaczapuri z serem, jagnięce kotleciki, gruzińskiego lawasza i indyjskie pączki z kardamonem…
Żołądek powiedział STOP przy czwartej potrawie, ale popijałam wodą z imbirem i jakoś dawałam radę dopychać :))
<><>
Dziś Andrzejki! Ja pod poduszkę wkładam imiona oblubieńców + nieznajomy i zobaczymy co MI się RANO wyciągnie 😉
Dziewczyny relacjonują szkolne obchody. Łucja będzie prawnikiem, a ukochany będzie mieć na imię Mikołaj. Natomiast Lilki but dotarł do drzwi jako pierwszy.
- A to ciekawe Lilka… A jak ma mieć na imię ten szczęściarz?
- Właśnie tego nie pamiętam…
- Jak to nie pamiętasz?! Pierwsza wyjdziesz za mąż i nie pamiętasz za kogo?
- Bywa. Takie życie.
🙂