Do WÓD! Na ŚLĄSK!

Kierunek tego tripu wyszedł na fali wyszukiwania obiektów honorujących bon. I na Śląsku jest takich miejsc BARDZO dużo. Moim zdaniem, nasze uwielbiane Podlasie dało całkowicie ciała w tym temacie, za to Śląsk wyczuł passę. Wydawało nam się to ZAWSZE za daleko, ale ciekawiły mnie tamte regiony. W głowie szumiało mi zdanie Twardocha że na Śląsku niszczeją zabytki i pałace i RZECZYWIŚCIE takiej architektury NIE widzieliśmy nigdzie indziej. Niezwykle pomocny okazał się blog Hasające Zające, którego autorzy specjalizują się w Dolnym Śląsku. Wszystkie odwiedzone przez nas punkty pochodziły z ICH rekomendacji (DZIĘKUJEMY!). Na telefonie mieliśmy w ustawieniach pogodowych MIEJSCA, które chcemy zobaczyć i przemieszczaliśmy się pomiędzy chmurami, w taki sposób, że NIE spadła na nas kropla deszczu.

To doskonały kierunek do zwiedzania z dziećmi (jeżeli macie JESZCZE niezaplanowane wakacyjne dni to tylko tam), miasta uzdrowiskowe są wypełnione szerokimi deptakami, na których śmigają dzieci na rowerkach biegowych i w autkach elektrycznych a baza żywieniowa jest świetna. DUŻO się dzieje. Zachwycił nas Lądek Zdrój, gdzie akurat odbywał się finał Biegów Górskich (te kawiarnie w pałacach i fontanny), zjawiskowa była Kudowa z wielkimi palmami w donicach i zakochaliśmy się słynącym piernikami Bardo. Rozczarowało nas Kłodzko, które chociaż było podobne do Rzymu (idziesz, idziesz, skręcasz i wpadasz na najwspanialszy kościół na całym Śląsku, przy którym stoi tabliczka: NIE grać w PIŁKĘ) to było jakieś takie… smutne i rozpaczliwe… I były też CZECHY. One są tuż obok, jedziesz i nagle mijasz znak drogowy: Witamy w Olomuckom Kraju i od początku wiedziałam, że tam dotrzemy. Ledwo wjechaliśmy na Śląsk Łucja złapała w radiu czeskie radio i do końca je słuchaliśmy ucząc się czeskiego -> z niego dowiedzieliśmy się o powodziach w Niemczech (Tragiczna situacja w Nemiecku). Odwiedziliśmy dwa czeskie miasta: szkatułkowy Javornik z wybornym zamkiem i Hradec Kralovy, czyli Dwór Królowej. Poruszaliśmy się tam bocznymi drogami, które NIE wymagają wykupywania winiet. Bazę mieliśmy w Długopole-Zdrój, w willi przy zdrojowym deptaku. Pełno tam było zakochanych seniorów, wieczorem wokół były dancingi, w starym kościele ewangelickim była restauracja doskonała na drugą randkę, a kawiarnie otwierano o 14-stej rano -> na pierwszej stronie każdego menu był deser lodowy MELBA!

A PRZYRODA? Ooooo, to była rewelacja! Przede wszystkim chcemy więcej wodospadów, bo są piękne! Dużo łaziliśmy szukając kapliczek ukrytych na szczytach gór i przecudowne było Torfowisko pod Zieleńcem. Taki spacer po kładkach nad bagnem robiliśmy też na Polesiu, ale TU nie ma komarów (górskie cieki są dla nich za zimne). Nie udało nam się natomiast wejść na Błędne Skały i Szczeliniec, bo to mieliśmy zaplanowane na niedzielę, a w niedzielę ruszyliśmy w drogę powrotną. Zepsuł nam się Mieszko, którego siostry zmuszały do picia wód (ja TO zasugerowałam, bo one dobre na anemię, ale nie uwzględniłam, że limit dla dorosłej to 750 ml, a dla dziecka TROCHĘ jednak mniej) i jak mu w nocy te siarczany zaczęły buzować w żołądku to od północy do piątej rano zarzygał nam cały pokój. W tej sytuacji wiadomo było, że 10 km po górach to on nie przejdzie i lepiej się zawinąć do domu, żeby szybciej doszedł do siebie. JUŻ mu NIC nie jest.

Dolny Śląsk do powtórki? TAK! Zostało nam kilka skałek, kilka uzdrowisk i to fajny punkt wypadowy np. do Pragi. Nie byliśmy w żadnej kopalni (złota celowo odpuściliśmy, a do uranu nie mieliśmy ciepłej odzieży) i w żadnej jaskini (do Jaskini Niedźwiedzia bilety trzeba zaklepywać z dwutygodniowym wyprzedzeniem) NIE weszliśmy też na żadną kładkę w koronach drzew (a jest ich tam kilka). Dobrze dotrzeć tam na tygodniu, bo w weekend zrobił się ruch (Wrocław, Poznań). Było pusto. Wieczorem docieraliśmy na takie torfowisko i byliśmy sami w magicznym miejscu. Patrzę na tłum stojący w kolejce na Giewont i naprawdę tego NIE rozumiem. Marzy mi się jeszcze kilka zamków i rozpadających się pałaców. TAK – jedźcie TAM!!! 🙂

<>

Międzygórze. Mini Tyrol. Kupiliśmy tam dzwonek, który jest indyjski („Co ja będę Panią oszukiwał, że to stąd”), ale wisiał na straganie tak długo, że „dobrze nasiąkł Międzygórskim powietrzem” 🙂

Wodospad Wilczki – nasz lifehack, to dotrzeć tam WCZEŚNIE rano, kiedy jest jeszcze mgła i NIE ma nikogo!

Lądek Zdrój i festiwal biegów górskich. TĘSKNIĘ za okresem, gdy brałam udział w tych wszystkich sportowych wydarzeniach!

Kłodzko i ten niezwykły kościół ukryty między domami:

Pałac Marianny Orońskiej. DO powtórki, bo DO środka nie weszliśmy. To była droga powrotna, Mieszko został na ławeczce przy aucie, a my z pannami na szybkości obleciałyśmy tylko park.

A to nasz HIT: BARDO. CU-DO-WNE! Mieszko trzyma mapkę. Punkty IT są wszędzie (i w Polsce i w Czechach) i w każdym mieście dostawaliśmy bezpłatną mapkę oraz folder z atrakcjami (!!!!)

Torfowisko pod Zieleńcem. Magiczne! Leżeliśmy niemalże do zachodu słońca na tych ciepłych deskach!

Wejście na Górę Igliczną w poszukiwaniu sanktuarium. Idziemy ścieżką rowerową. Doskonałą. Trasy są wyprofilowane i zaokrąglone na zakrętach. I rowery górskie/trekkingowe TEŻ można tam wynająć!

Javornik i zamek. Zwróćcie uwagę, że w muzeum DALI nam kapcie… I coś, co JA doskonale znałam z wycieczek szkolnych, było dla dzieci nowością! Nie jest łatwe chodzenie w takim obuwiu 😉

GRANICA PAŃSTWA!!!

Hradec Kralovy. Piękny i pusty.

„Divadlo”, czyli teatr!
NAJLEPSZE LODY TEGO LATA – NA ZMRZKO!!!!

Kudowa- Zdrój

I TRYPTYK z MIESZKIEM: wpajanie w niego WÓD (Marchlewski, Śniadecki i Moniuszko, potem u nas: Renata i Cyranka – dodajmy, że to ostatnie było pite i na zimno i na ciepło), -> DZIEŃ drugi i chłopak do wymiany, oraz DZIEŃ TRZECI -> fotka z dnia innego, ale sens taki, że już ZDRÓW!