Gdzie bursztynowy świerzop, gryka jak śnieg biała, Gdzie panieńskim rumieńcem dzięcielina pała…

Jak byliśmy w Lublinie… i zajrzeliśmy do portalu łączącego dwa kraje… to NAGLE nas do tego Wilna wessało!!!

No dobra, taka jest wersja oficjalna 😉 Poważnie i przyziemnie, pomysł na Litwę powstał przypadkowo… Szukałam podmiotów honorujących bon turystyczny, tak trochę na okrętkę. Miałam listę ze strony rządowej i wrzucałam na booking, żeby zobaczyć jakie tam ceny. No bo co mi po tym, że honorują, skoro ceny takie, że cały bon można w jedną noc przepuścić? No i wrzuciłam hotel: Bartolomeo, a booking pokazał mi hotel w Wilnie. I wyglądał ten hotel świetnie i był TANI. Sprawdziłam więc odległość i okazało się, że na Śląsk mamy tyle co do Wilna! Szczerze? Wydawało mi się, że to będą nudy. Polskie kościoły, cmentarz na Rosie, brama Ostrobramska, śladami wieszcza, no ale… Lilka jest w ósmej klasie i taki romantyczny sucharek wydawał mi się bardzo pedagogicznie wskazany.

I jak wyszło? Niesamowicie. WILNO było całkowicie powyżej naszych oczekiwań! Na Onecie pojawił się ostatnio artykuł, że to najciekawsza stolica obecnej Europy i rękami i nogami się pod tym podpisuję. Jest tam takie combo wszystkiego co dobre na Wschodzie i na Zachodzie. Żyje się wolno i cieszy się codziennością. Jada się na mieście i spotyka się ze znajomymi. Jest tu niemalże Singapurska czystość i Skandynawska dbałość o naturalne otoczenie. Pod jakimś tam blokiem z lat ’60 była impreza: drewniana ławka postawiona pod balkonem, stolik i dwa krzesła. Zakąska, jeden gość z harmonią, a na jednym z krzeseł siedzi KOT. Albo szedł facet z papierosem (Litwini NIE palą i była to jedyna paląca osoba, którą widzieliśmy) i szedł tym wąskim chodnikiem, a my za nim. Papieros dogasł i on szedł z nim jakieś 60 metrów. I co mijał okno to patrzył na parapet… W którymś momencie na parapecie stała popielniczka i on TAM go wrzucił! Macie pojecie? Przecież tego peta to mógł rzucić o ziemię zamiast go tyle nieść!

Masa osób na hulajnogach – ja wiem, że u nas też są, ale tam przypomina to lawinę skuterów na włoskich ulicach. Nie ma motorów, system płatności za parkowanie (strefy, każda z innym opłatą) skutecznie wycofał auta z miasta. Wszędzie bary, krzesełka i ludzie. Mężczyźni są piękni, a kobiety oszałamiające. JAKIE oni mają wszyscy OCZY!!! Jest na luzie i elegancko… Jak dobrze wiecie, na zachód od Bugu dominuje odzież z Decathlonu, nawet jeżeli ostatnie 20 lat nie stałeś koło żadnego sportu. Tam na ulicach są beże, zielenie i jeszcze raz beże. Dzieci są czyste, a nastolatki zjawiskowe (cyt za Łucją: TU wszyscy są 10/10). Wieczorem nad miastem latają balony (to jedna z Wileńskich atrakcji), a po rzece Wilejce która przypomina górski potok są spływy kajakowe. Mieszkaliśmy w Downtown Forest Hostel i jeśli chcieliście kiedyś do prawdziwego hostelu, takiego z flagami Jamajki, randomowymi książkami z całego świata (poradnik dla akuszerek po rosyjsku?), pianinem na którym młodzi Francuzi grali i śpiewali Queena i Beetlesów (btw. pianina stoją też na ulicach), ogromną strefą chill-out w podziemiach (tuż obok wiecznie zajętych pralek na monety) to tylko tam. Hostel graniczył z najbardziej niezwykłym Food Courtem jaki w życiu widziałam i dla samego Paupio Targus warto pojechać do Wilna. Bo jest pysznie i w sumie tanio. Mamy wakacyjną zasadę niepowtarzania miejscówek jedzeniowych i REALNIE nie przeżyliśmy ani jednej żywieniowej porażki. Benzyna jest po 1,20 Euro, ale autem po Wilnie jeździ się źle, więc postawiliśmy na parkingu od razu z zamiarem NIE ruszania go przez cały pobyt. Jadąc tam mówiłam dzieciom: ja byłam tu w wieku nastoletnim, WY kolejnym razem będziecie tu pewnie z własnymi dziećmi, ale… Wilno jest do powtórki jak najprędzej!

Rozumiecie mataforę zdjęcia otwierającego? Oto ten Lubelski portal i MY z niego wychodzimy!!!
Rzeka Wilejka – to na jej brzegu zasnął Giedymin i przyśniła mu się wilczyca. A potem założył tu gród.
To była najmodniejsza knajpa w Wilnie. Kolejka przed wejściem w niedzielę była na dwie godziny! Menu miałeś jak sobie zeskanowałeś kod na stole….
A to jedna z rekomendacji z Tik-toka. Gdzieś jest cała ulica, której dziury wyłożono mozaiką!
gofry przed wejściem na Górę Giedymina
z góry zjechaliśmy kolejką
Mieszko i Gidymin
Miau Cafe, czyli miejsce, do którego chcieliśmy ZAWSZE zajrzeć, ale dopiero w Wilnie nam się udało!
Ulica zamknięta leżakami
A tu foch Lilki, bo takie chwile TEŻ były!
balony nad Wilnem

Niżej macie NOWĄ atrakcję. To był pałac, potem chyba szpital dla psychicznie chorych, a potem więzienie, które było tam jeszcze dwa lata temu. Po celach można chodzić i odbywają się tam koncerty. Tam kręcono też czwarty sezon Stranger Things. Tu macie więcej o samym miejscu.

A to już wejście na Nową Wilejkę, czyli autonomiczną, artystyczną dzielnicę Wilna. Mają własną konstytucję zgodnie z którą: możemy mieć kota, albo możemy nie mieć kota 😀

Jedzenie było tam wybitne. Wyżej walka o blok czekoladowy serwowany na gorąco, niżej jedna z herbat, bo one tam są bardzo fajne. Ta akurat była z jarzębiny!
To było NIEZŁE. Nie te romantyczne huśtawki, lecz zjeżdżalnia dla dzieci z tyłu… Wjeżdżało się na na nią schodami ruchomymi i ŚLIZG!
Taki pudełkowy jest ten Vilnious. Wchodzisz jakąś bramą na jakieś podwórko, a tam takie śródzziemnorskie cuda!
Tego pana wszyscy znamy
CIEKAWE: pod jego pomnikiem młode kobiety składają kwiaty. Kupują u kwiaciarek takie mini bukieciki i składają w hołdzie wieszczowi!