I po zimie!

Tradycyjnie powinnam przystąpić do podsumowania tych trzech zimowych miesięcy (bo DZIŚ ostatni dzień lutego), ale zanim to zrobię, inna refleksja. Przyszło mi do głowy wczoraj, że unikatowość mojego dzieciństwa i nastoletniości zawdzięczam rodzicom i stylowi życia jaki wybrali. To przez nich tak mnie nosi i lubię zmiany. Natomiast pokolenie moich dzieci żyje w czasach bardzo dużych zmian. No bo jakie to zmiany serwowały moje czasy? Koniec PRL, rozpad Związku Radzieckiego, prezydent elektryk? No proszę… Może początek bezdusznego kapitalizmu i drapieżny konsumpcjonizm? Bzdura. Czy w naszym życiu zachodziły jakieś dramatyczne zmiany? Ok, była wojna na Bałkanach, która doprowadziła do rozpadu Jugosławii. Ale czy włączył się wtedy cały świat urządzając im w ciągu kilku dni pokaz CO może zrobić, żeby zablokować ich gospodarkę? A prezydent jakby się rozejrzeć po świecie to musi być freak. Innych tak naprawdę nie ma. Lutka zawsze podkreśla, że wtedy było łatwiej, bo człowiek kończył studia i MIAŁ pracę. I właściwie wybierając życie w miejscu, które się rozwija (COP), miał również od razu mieszkanie. Dzieci miały przedszkola i podręczniki. I nie było tak, że zbliżając się do wieku emerytalnego okazuje się, ze zarabiasz minimalną krajową. PLUS mamy pandemię. To już trwa lata i NIE było niczego takiego wcześniej. Owszem mieliśmy histerię związaną z ptasią grypą, ale pomijając to, że to był mit, to wystarczyło DROBIU nie jeść (jeśli się bałeś). Mamy więc 11 letniego Mieszka, którego ostatnie lata to pandemia, nauka zdalna, a teraz wojna. Mamy 13 letnią Lilę, która ma swoje komunikacyjne problemy, ale rzeczywistość nie staje się przyjaźniejsza i mamy zakochaną 15-latkę, która płacze wraz ze swoim ukochanym, że może zostało im tylko kilka miesięcy wielkiej miłości (bo gruchnie w nas bomba). Nie przypominam sobie żebym była w związku, w którym martwiliśmy się jak będziemy żyć z chorobą popromienną.

<><>

Jakby nie było to wszystko pokazuje, że ŻYĆ trzeba, nie ma co odkładać i się zastanawiać, bo czasy są szalone. Te ograniczenia jakie mamy nas bardzo blokują, ale JEŚLI nie skończą? A jeśli pojawią się nowe? Dobrze spędziliśmy tę zimę. Było chłodno, było drogo, ale tempo mieliśmy doskonałe! 1/3 tego okresu, a nawet trochę więcej, panny spędziły w sanatorium i chociaż może to wydawać się okresem trudnym, to było dobre. Lilka raz na jakiś czas przypomina jakąś historię, a ja z Mieszkiem mieliśmy czas by nadrobić różne atrakcje. Udały nam się ferie, nie byliśmy ani razu na łyżwach, za to dotarliśmy do Parku Wodnego

  • Postać filmowo-literacka– Kuba Rozpruwacz. To drugoplanowy bohater książki „Pięć. Nieopowiedziane historie kobiet…”, a także cel jednego z lepszych zimowych seriali czyli norweskich „Przybyszy”.
  • Kosmetyk – algowe maseczki. Nie znoszę masek typu peel-off, ale najpierw kupiłam jedną polskiej firmy, potem 3 kubełki jakieś azjatyckiej i ALGI są niezłe.
  • Dom – staliśmy się posiadaczami kominka do świeczek i mamy siatę sojowych wosków o pięknych zimowych zapachach. Marcepan, dynia z brownie, szarlotka czy piernik? Wprowadziła to Łucja i to taki miły element wnętrza.
  • Żywność – tu było kiepko, ale fajnie, że dzieci (dziewczyny, bo NIE Mieszko) jedzą coraz więcej. Ja natomiast od grudnia ZAWSZE noszę sobie do roboty kanapki. Starym patentem piekę jakieś mięsa i potem mam co do nich włożyć. To dość ważne, bo całą jesień byłam głodna. Ponadto chciałabym kupić sobie specjalną torbę na jedzenie (taki lunch bag). No i chyba częściej niż kiedykolwiek wcześniej zdarzało nam się jadać POZA domem i nie muszą to być fast-foody.
  • Garderoba – tak myślę, czego doszło najwięcej i chyba były to… buty! Mają nowe Lilka i Mieszko, Łucja ma nowych KILKA par, a i mi chyba najbardziej się w tym roku buty podobały.
  • Zjawisko atmosferyczne – zdecydowanie WIATR! Urywało nam głowy w Hamburgu, wyrwało nam drzewa w ogrodzie, a kolejne huragany nadciągają!
  • Kolor – biały! – a właściwie spektrum od beżu, przez kremy do białego. Były takie zimy, gdzie wszyscy byliśmy miodowi, a tym razem wszyscy mamy JASNE góry i często też JASNE doły z butami włącznie.

To TEŻ była dobra zima! Siedzę sobie tuż obok kota, naprzeciwko patrzy na mnie pies, który akurat ma rozwaloną tylną łapę i wykorzystuje to by coś wysępić. Mieszko stuka w kompa, Lilka chyba roluje tik-toka, Łucja JUŻ wraca (dziś jakąś dziwna trasą, bo nie ma biletu miesięcznego, który ja DZIŚ zabrałam, żeby go przedłużyć). Zaraz wstanę i będę podgrzewać zupę od Lutki. Pachnie nam w domu woskiem o zapachu: Chata Drwala, ale drwal chyba ma chałupie cieplej… 😉

I’m just amateur. [Nathan] – Well, I’m not. [Banderas]

-Uncharted.

Zdążyliśmy na przedostatni seans, czyli weekendowy PLAN wykonany! Uncharted jest bardzo fajnym filmem. Wiem, że już TO mówiłam, ale wspaniale jest mieć takie duże dzieci z którymi NIE chodzisz na kreskówki i nie wybierasz wersji z dubbbingiem. Film podobał nam się wszystkim, to taka Indiana Jones dla kolejnego pokolenia i ze względu na Mieszka cieszę się, że bohaterem jest młody mężczyzna (a nie kolejna uzdolniona panna) ze swoim kumplem. Sądząc po cifhangerze, cdn i będzie to kolejny świetne widowisko. Czekamy!

Natomiast zaobserwowałam kolejny niezły pandemiczny paradoks. Otóż TERAZ pop-corn i nachosy MOŻNA kupować, lecz NIE można spożywać. W związku z czym wszyscy kupują PRZED seansem, pakują im to do wielkich papierowych toreb i na filmie WSZYSCY jedzą. W przypadku kontroli wina spada na klienta, który może powiedzieć, że mu się ROZSYPAŁO. No a na samym seansie wszyscy siedzą BEZ maseczek, bo jak tu JEŚĆ? Mam wrażenie, że im więcej obostrzeń tym większa potrzeba w ludziach do ich OMIJANIA.

<>><<>

Za dwie godziny jedziemy do dziadków, bazie dla babci już nacięte, a na polach wiosna!

Akcja pod… Ambasadą.

  • Moi drodzy, ubieramy się i jedziemy pod Ambasadę! – zarządziłam po powrocie z Parkruna.
  • Po co? – zapytał Mieszko, szukający jeszcze czasem sensu.
  • Okazać wsparcie. Łucja weź lakiery do paznokci. Żółty i niebieski. Będziesz w aucie malować flagę na zniczach.

I pojechaliśmy. To są zawsze bardzo wzruszające miejsca i momenty. Są ludzie którzy płaczą, są tacy, którzy się modlą. Btw. mieliśmy problem z dojazdem bo na najbliższych nam stacjach NIE było benzyny. Stały takie fiuty z pełnymi kanistrami i gadały, a normalnym kierowcom zabrakło. Naprawdę miałam ochotę im wygarnąć… Ale pojechaliśmy dalej i na stację z benzyną trafiliśmy zanim auto nam stanęło. A potem zatrzymaliśmy się w pewnej wegańskiej jadłodalni i pełno tam było ludzi z siatami zmierzających na zbiórki odzieży i środków czystości. Bardzo to było poruszające.

Nasze znicze.
Flagi Polska i Ukraińska wiszą wszędzie. Na teatrach, na autobusach i tramwajach. Są już nawet murale z Ukraińską flagą.

Już za chwileczkę, już za momencik: dwudzionek!

Jedno z miejsc do których dotarliśmy w Niemczech to była Lubeka. Średniej wielkości, naszpikowana zabytkami (miasto siedmiu wież i wieeelu kościołów) i z niewiarygodnie rozbudowaną przeszłością. Zawsze mam sentyment do takich miast, że pomimo tego, że tuż obok metropolia, to one TRWAJĄ i utrzymują swój wyjątkowy klimat.

Do miasta wkroczyliśmy tuż przed zmierzchem i większą cześć wędrówki wykonaliśmy po ciemku. I gdy tak szliśmy, doszliśmy do Filharmonii. Położonej na wyspie i oświetlonej kolorowymi iluminacjami. W środku był koncert, a ja (zbieracz WSZYSTKIEGO) zgarnęłam książeczkę z planem artystycznym na luty. I kartkując ją później w pokoju odkryłam, że na KAŻDY dzień coś jest. Spektakl, opera i wystawy. Nie potrafię ocenić tych wydarzeń ani przynajmniej powiedzieć o CZYM to jest, ale gdy przechodziliśmy to taką salę koncertową BYŁO widać i na widowni (w odstępach bo covid) siedziała elegancko ubrana publiczność. I nie ukrywam POZAZDROŚCIŁAM.

W 2019 pojawił mi się w głowie plan rozwoju artystycznego. Byłam wtedy z pannami na spektaklach (z każdą z osobna, ale z obiema na musicalu). We wrześniu ubiegłego roku byłam z Mieszkiem na „Kajku i Kokoszu”, na ale chwilowo się zawiesiłam. Lecz to był dobry plan: raz w roku, z każdym dzieckiem MUSZĘ gdzieś wyjść. I właśnie zarezerwowałam bilety dla mnie i dla dziewczyn (Lilka znowu musical, Łucja sztuka) oraz odebrałam cztery bilety do kina z programu lojalnościowego mojej karty kredytowej. Btw. też tak macie, że ja JUŻ coś wybierzecie, to nagle pojawia Wam się naście nowych wariantów? Niby już wybrałam, klepnęłam, ale qrcze, to fajne i to też… Nie łatwo… A KINO chcę zrobić w TEN weekend! Czekamy na dr Strange, ale Uncharted też ma świetne recenzje… Muszą mi tylko smarki wrócić ze szkoły i będziemy myśleć czy już dziś, czy jutro?

Lutowa Lubeka:

A to właśnie ten budynek Filharmonii!

<><>

Jeśli chodzi o bieżącą sytuację, to pochwalę się reakcją szkoły maluchów. Powstał wielki mural, gdzie dzieci chcące wesprzeć mogły odcisnąć swoją zanurzoną w farbie dłoń. Niby nic, ale bardzo podoba mi się takie zanurzanie dzieci w problemy świata. Oni naprawdę wiedzą CO się dzieje!

Boże młyny mielą powoli

-„Trufle”, mój audiobook w aucie.

Jeden mój znajomy nakrzyczał na wszystkich, że wrzucają zdjęcia pączków (w obliczu tego się wydarzyło nad ranem). Podobno w Lublinie było słychać grzmoty dział. Jestem już w domu, włączyłam wiadomości i patrzę na to przerażona. Jakby nie było: PACZKI już były (te co zdobyłam w bibliotece za książki + jeden miałam ze szkoły) i JESZCZE będą. Bo jadą jeszcze do nas dziadki, GDYŻ Lutka rano STANĘŁA w kolejce po pączki WYBITNE i takie TEŻ nam wiozą… Pamiętajcie i Wy ZJEŚĆ, bo to gwarant sytości i dobrobytu na najbliższy ROK!

Wkleję Wam coś co napisał mój uczeń. Staś, lat 9. Siedział na pierwszej lekcji, taki nieprzytomny i mazał. Podeszłam a on gryzmolił odezwę. W sumie to napisał dwie strony takiego manifestu. Naprawdę niesamowite!

W przededniu TŁUSTEGO kupiłam sobie serniczek (ale niedobry)

Tak mi dziadek obiecał podczas wieczornej wymiany memów ♥

Tydzień temu, jeszcze jak panny miały zdalne, Łucja przekłuła sobie ucho. Tzn. dawno temu MIAŁA przebite w specjalnym sklepie dla małych dziewczynek, ale nie nosiła i się zrosło. I to TAK, że nawet nie było tego kanalika… No ale, sami wiecie jaka to NUDA na zdalnych i w sumie nie dziwne, że Łucja sobie to ucho zrobiła. Zaleciłam jej noszenie kolczyka, a co dalej zobaczymy… Może tak z jednym zostanie? Znałam osoby z jednym kolczykiem i to nawet ładne było.

Tymczasem świat się zbroi na jutrzejsze święto, ja wyszykowałam kopczyk książek do biblioteki (pączek za książkę, ale książki muszą być ciekawe i wydane po 2016 roku). Nie mam jeszcze w domu dzieci (Łucja to w ogóle teraz późno wraca, no ale sami rozumiecie RANDKI i to takie, że na telefonie ma po 15 km dziennie) i chyba sobie CHWILĘ poprasuję! Bardzo polecam Wam drugi sezon „Przybyszów” (trzy pierwsze drugiego sezonu to katastrofa, ale potem zrobiło się TAK, że wgniotło mnie w fotel), ale widzę też, że już jest kolejny sezon „Genialnej Przyjaciółki” i kolejny odcinek „Pozłacanego wieku”. Od czego by tu najpierw zacząć? 🙂

Ja i Paul Klee. To btw. mój ulubiony malarz!

22.02.2022 – Dzień z lustrzaną datą! Podobno o 22:22 trzeba podjąć jakieś postanowienie!

pewnie i tak zasnę do tej pory 😉

Mieszko był w sobotę na paintballu. Pognaliśmy na takie właśnie urodziny, zaraz po wycince… Po drodze kupowaliśmy jeszcze prezent i wpadliśmy na imprezę z kwadransem spóźnienia. Btw. młody wcześniej bywał na laserowych bitwach, ale klasyczny paintball spodobał mu się dużo bardziej. No ale ponieważ byliśmy spóźnieni, żadnych rodziców nie było, to pomyślałam, że zostanę i potowarzyszę mamie jubilata, w tym ogarnianiu stada chłopców.

To taka bardzo ciepła babeczka, która od ponad roku ma dość solidny życiowy zakręt. Dzieci też trójka (sami chłopcy), no i została z nimi sama. I o ile mi można zarzucić, że ja jestem typem JA, to ona zdecydowanie jest typem RODZINA i naprawdę nie rozumiem jak to się mogło u niej stać. Nieważne. I miesiąc temu taka drobna blondynka postanowiła, że przejdzie Camino de Santago, czyli szlak pielgrzymów na półwyspie Iberyjskim. Skleiła już jakąś babską grupę, ale ta ekipa jest dość wierząca, a ona sama mówi o sobie, że to trochę nie jej klimaty. Podobnie jak ja, wierzy w pewną metafizykę, ale woli jej nie nazywać, więc chyba się od nich odłączy i przejdzie trasę sama. Tym bardziej, że koleżanki chcą iść od Porto, wzdłuż Atlantyku, a ją ciekawi trasa PIERWOTNA, biegnąca przez środek Hiszpanii od Ovido. Urlop zarezerwowała już sobie na koniec marca i BARDZO trzymam za nią kciuki! Mówi, że potrzebuje tego. Wyzwania, trasy i zmiany. Fajnie!

Hmbg

Dmuuuuucha!

Wzięłam sobie na dziś URLOP. Wniosek złożyłam już w ubiegłym tygodniu, a dzień potrzebny mi był na odczulanie. Od drugiego semestru zmienił mi się plan, który nie uwzględnia, że w poniedziałki chciałabym zaczynać później… Lecz-ponieważ miał to być koniec mojej terapii uznałam, że jakoś to ogarnę na ten JEDEN (ostatni) dzień. I koniec? No właśnie NIE, bo chociaż preparatu już nie ma, a doktor chciałaby żebym doszła z odczulaniem do początku tegorocznego pylenia, to będę używać preparatów INNYCH pacjentów 🙂 Tak to jest, kiedy świat kocha Cię za bardzo 🙂 Preparaty są od tych osób, które na info o zmianie leku udało się przestawić na inny lek, a swoje zapasy zostawili w lodówce w gabinecie. Nie wiem jak ogarnę kolejną wizytę, ale będę się o to martwić za miesiąc!

<>

Czyli DZIŚ luz i laba? Nie do końca. Jadą właśnie do mnie dziadki, bo u nich CAŁY czas nie ma prądu (porwane przewody na takim obszarze, że elektrownia NIE wie, KIEDY to naprawią), będziemy robić obiad, naładują sobie komórki, więc mam szybką akcję sprzątania w kuchni! Macie wietrzną Łucję z ferii:

Pięć drzew

Taki miałam wczoraj kocioł, że dziś gdy otworzyłam kompa to odkryłam, że NIE kliknęłam publikuj na blogu… Skoro więc SOBOTA wisiała w próżni nieopublikowana, to DZIŚ macie wpis podwójny! Bo drzewa pocięte! Diabli skwitował to, że jestem „lepsza niż Lasy Państwowe” i że to były jego ulubione drzewa. Moje też… BYŁY? Były, bo wczoraj ściągnęłam ekipę do wycinki. Pocięli mi to co już leżało i wycięli inne. Takie, które stało TUŻ koło domu, było takie potrójne i nastrojowe. Ale iglaki mają system korzeniowy biegnący tuż pod powierzchnią (nie w głąb) i jak dmuchało to PODNOSIŁ się taras. Korzenie szły do góry i REALNIE bałam się, że zaraz wyrwie mi taras, podważy fundamenty, rozwali płot (to było drzewo wysokości domu) i uszkodzi segment sąsiadów. Natomiast u drugich sąsiadów chwiały się tuje. TRZY. I napierały na płot z drugiej strony. I ich NIE było, ale miałam od nich zielone światło na CIĘCIE. Ekipa przybyła w godzinę i przycięła te trzy tuje tak o półtora metra od góry. W sumie POSZŁO PIĘĆ drzew, które załatwiły piły spalinowe i czteroosobowa grupa z drabinami. Ja tylko wyglądałam co chwilę w ten chaos i krzyczałam: PANOWIE, proszę nie połamcie mi magnolii! A oni odkrzykiwali: Nie połamiemy! Jaśmin też ocaleje!

NIE wywieźli mi tych gałęzi, bo jak to powiedzieli: TERAZ mamy żniwa. My tylko jeździmy z miejsca z miejsce i TNIEMY. Przyjechać mogą za dwa tygodnie, ale już mam inny plan. Za to TERAZ ogród mam NICZYM magiczne miejsce przez które NIE da się przedrzeć 🙂

<><>

A dziś pojechaliśmy na NIEDZIELNY obiad do dziadków, lecz okazało się, że u dziadków od wczoraj NIE ma prądu. Babcia do ostatniej chwili liczyła na to, że włączą i odpali rosół, ale gdy sprawdziłam TO w necie, to okazało się, że może będzie o 23-ciej… W tej sytuacji pojechaliśmy do knajpy i tu się pochwalę, bo pojechaliśmy do chińskiej restauracji, ale takie prawdziwej, gdzie leci chińska muza, wiadomości na czterech ekranach po chińsku, wystrój jest jak w sali weselnej, a na głównej stronie menu jest zdjęcie właścicieli w strojach ze ŚLUBU. Knajpa mieści się w takiej chińskiej „dzielnicy”, żarcie było pyszne, a kelner był ROBOTEM 🙂 Wzięliśmy różne rzeczy, które każdy ustawiał na wielkiej tacy obrotowej, a na deser LILKA (nasz domowy specjalista od Azji) zamówiła moji. Najlepsze, że z nami na sali trafiło się dwóch kulinarnych recenzentów, ale gdy zobaczyli robota z tacami to jeden powiedział: j pie…lę. 🙂

Btw. jedna znajoma, co się specjalizuje w kulturze Azji powiedziała: Żadna zapaść klimatyczna tylko cykle natury tygrysa wodnego yang. Wiatry, wichry i tajfuny będą nam towarzyszyły w tym roku. Także tak. Azja, Tygrys, wichury, no i po dwudzionku!

robot, który mówił: odbierz swoje danie w z pierwszej tacy, życzę Ci smacznego, itd jest po środku po prawej.

Dzień spadających drzew

Oglądasz sobie te filmiki w necie co ten wiatr wyrabia i myślisz sobie: ha, ha, śmieszne. No ale jadę sobie rano na parkruna, a tu gałęź (nieduża) mi na auto spadła… Uff, dobrze, że taka mała! Potem sobie biegnę, dmucha mocno, ale las chroni, a na drugim okrążeniu drzewo się zwaliło! Biegła przede mną znajoma i gadała z takim gościem i krzyczy do niego: STOP! On się zatrzymał, a drzewo tuż przed ich nosem runęło. Nie było słychać jak spada, dopiero jak grzmotnęło w drzewa po drugiej stronie ścieżki było słychać. Ja byłam 50 metrów za nimi! Z tymi emocjami pijemy tę kawę, a tu drzewa ZNOWU zaczęły trzeszczeć… W minutę wszyscy się ewakuowaliśmy i każdy pognał do domu. W piekarni nie było prądu, płatność tylko gotówką, więc wysupłałam monety na trzy cebularze i wróciłam do domu.

Zmieniłam spodnie, zeszłam na dół, a w ogródku leży drzewo! Nałożyłam kalosze, zawołałam dzieciaki i wyszłam na zewnątrz. Zepchnęłam je z magnolii, wiatr wyrwał je z KORZENIAMI, ale wietrzna zabawa trwała dalej! Sąsiedzi, których akurat nie ma, mają trzy tuje tuż przy płocie ze mną. I trzeszczy ten płot, a jak runie to rozwali mi wykusz! ORAZ mam jedno wielkie drzewo przy tarasie, które tak się buja, że już mi zruszyło kostkę! Niemalże jakby było włożone w gąbkę!

DZIŚ nigdzie się nie ruszam, gapię się w ogródek, gdyby któreś zaczęło się przechylać to żebym zdążyła wybiec i je zepchnąć tak, żeby STRATY były mniejsze. Obdzwaniam już ekipy do wycinki drzew i w trybie natychmiastowym musi ktoś to przyjechać i powycinać. Buff, a takie wszystko przez chwilę było proste!

<>

Relaksacyjnie pokażę Wam ogródek to w Niemczech mieliśmy za płotem. PIĘKNY był ten ogród, ale oto rozwiązało mi się PYTANIE: CO mam robić latem? Będę robić ogródek! No bo jak powycinam te drzewa to będę mieć GOŁE placki!!! Muszę mieć niziutkie drzewka i krzewiki. Też zrobię sobie NOWY doskonały ogródek!