Pewnie, co jednostka, to inny pogląd, ale ja dochodzę do wniosku, że WAKACJE w Polsce to dobry pomysł. Gdzieś tam mi zabrzęczało, że w Paryżu ponad 45 stopni i powiem WAM, że absolutnie nie ma sensu w takie temperatury jechać. Co więcej, po latach marudzenia na Wielkopolskę doszłam do wniosku, że te liściaste bory są naprawdę urocze. Odkryciem wyjazdu jest Borne Sulimowo. Dotarliśmy tam w poszukiwaniu Offlagu, w którym był mój pradziadek, ale same miasteczko mnie zachwyciło. Lata temu, jeszcze przed dziećmi, byliśmy tam na spływie i było niesamowicie. Zaczekam więc aż towarzystwo troszkę podrośnie i spróbuję z nimi. Pyszne było tam jedzenie. Trafiliśmy do rosyjskiej knajpy i dzieci ożarły się pierogów. Z borówkami oraz z malinami i miętą (te drugie to jakieś orły smaku z 2017). Jest jakoś tak sennie i letniskowo. Byliśmy w Kołobrzegu (morze to zawsze jest strzał w 10) i zajrzeliśmy do Ogrodów Hortulusa (do POWTÓRKI!). Lutka chce tam kupić sobie kwiatków, no i nie pokonaliśmy WSZYSTKICH leśnych labiryntów.
Wyjazd był z dziadkami i większą część pobytu spędziliśmy w rodzinnym mieście Krzycha. Patrzyliśmy na sportowców szykujących się do przyszłorocznej olimpiady w Tokio, a Łucja dostała life-hacka od trenera reprezentacji Chin. Pokazał nam jak wyciągać za ręce kogoś z wody :))
Były rowery, było czytanie książek, przyjrzeliśmy się Filmowemu Biegowi Wałeckiemu, w którym kiedyś pobiegnę 😉 i udało się nam również zajrzeć do Torunia. Bardzo intensywny i udany wyjazd! Pralka już wiruje! 🙂























