



Pojechałam wczoraj wieczorem na wystawę. Wernisaż. Tak naprawdę, TO są TE atrakcje, które mi wypadają, gdy są dzieci ->więc warto było się sprężyć, bo dobiega końca moja pierwsza bezdzieciowa tura wakacji.
I pojechałam SAMA, bo gdy jedziesz z kimś to zawsze ważne są dla Ciebie, wrażenia tej drugiej osoby. Tak jak z dziećmi. Czy im się podoba, albo czy się nudzą? A gdy jesteś sam, możesz się skupić na sobie. Tak naprawdę bieganie samemu to też inny rodzaj przyjemności.
Wystawa składała się z siedmiu filmów. Siedmiu sal i siedmiu różnych klimatów. O tym co robimy z ziemią i naszym dziedzictwem. Czasem film leciał na jednym ekranie, czasem składał z równoległych sekwencji na kilku. Otwierająca wystawę praca to był teledysk, który składał się z 800 zdjęć zmontowanych szybko w rytm muzyki techno. To były zdjęcia osób ciemnoskórych (głównie) z prasy. Tu wytrzymałam może 5 minut, bo nie dałam rady więcej. Ale kolejna sala to był długi film nocnego nieba nad stepem. Był film o papugach widziany z perspektywy papug i ich relacji do ludzi i kosmosu. Przyjemny. Był o oceanie, który jest niezwykłą pamięcią ludzkości. W wodzie toną łodzie imigrantów, z pokładów strzelano do zwierząt, które tam pływały. I śmieci. TO było strasznie smutne. Wyjątkowo podobał mi się film o Katarze, gdzie mieszkają bardzo bogaci ludzie. Świat mężczyzn, którzy wyposażeni w najpiękniejsze na świecie auta i telefony zajmują się sokolnictwem. Potomkowie Beduinów, których dzieci na złotych poduszkach tną w playstation. W białych strojach i arafatkach na głowach. Czasem gdy gnają w jeepach przez pustynię pojawiali się BIALI. W krótkich spodenkach, płci obu, funkcjonalni z plecakami i adiadasach. Mizerni jesteśmy przy nich. I jest scena, gdy jedzą. Sami mężczyźni. Na wielkim złotym talerzu jest mieso (jagnię?), wokół niego jest ryż. I siedzi ta grupa mężczyzn w kółku, na podłodze namiotu, wokół tego jedzenia. I jedzą palcami. I tak mi się zachciało, po dwóch tygodniach jedzenia warzywnych zapiekanek, ryżu z tłustym mięsem (śniło mi się to!!)… Dziś na obiad uderzam do tureckiej knajpy! Na kebsa, ale takiego DUŻO bardziej wypasionego :))
update: w sumie to w ogóle nie był kebs, ale za to dokładnie to co miało być 😀
<><>
I errata ogródkowa. Okazuje się, że nie jestem takim botanicznym dnem, BO przed domem zasadziłam NIE maciejkę, lecz MACIERZANKĘ, a ona jest cało-letnia, a nie TYLKO czerwcowa. Z jej tyłu rośnie różowy przetacznik i mam nadzieję, że TAKA kompozycja dotrwa do końca lata. Z przodu macie natomiast FIGLARNY ogon Miaustry 🙂

