jesienny przerywnik po przygodę

Zrobiło się zamieszanie z wypisem Mieszka, bo okazało się, że w systemie gość był zapisany na wypis w PIĄTEK. Aaaale podzwoniłam i o 12-stej mam go odebrać! Łucja będzie o 21-szej i czekają na nich rogale świętomarcińskie, które testowałyśmy (z różnych cukierni) z Lilą, cały ostatni tydzień! Nie będą mieli dużo czasu na to, bo w nocy wszyscy ruszamy dalej!

Do nadchodzącego wyjazdu szykowaliśmy się długo… Ostatnie dwa miesiące doszłam do wniosku, że przekładamy, ale nie bardzo było jak wszystko odwołać. Jedną część można co prawda przesunąć (lecz jeśli tak to na kiedy?), ale pozostałe byłyby stracone. Zatem spróbujemy, chociaż jest to zupełnie nowy rodzaj wyzwania i emocje też mieliśmy gdzie indziej. Bardzo rano ruszamy więc na lotnisko, lecimy gdzieś i TAM się przesiadamy na właściwy samolot. I to jest pierwszy trudny punkt, bo na tę przesiadkę mamy mało czasu (i nikt nie będzie na nas czekał, bo są to różne linie lotnicze), czyli nie zabieramy z domu dużych bagaży, tylko po plecaku. Nie mam też opcji wydrukowanie pewnych potwierdzeń i nie wiem w ogóle jak się dobić do niektórych systemów rezerwacyjnych! Ponadto dziś jeszcze odstawimy Bibsa do dziadków, plus niezmiennie próbuję nauczyć kotkę jak korzystać z metody wychodzenia na dwór, który wymyśliłam. Temperatury w Polsce mają być powyżej zera i mogę sobie pozwolić na pewną NIESZCZELNOŚĆ bryły domu. Wracamy do cywilizacji w przyszły czwartek, ale wtedy cały dzień (12 h) będziemy siedzieli na innym lotnisku. CZYLI, realnie w domu będziemy od piątku 14-go! Wrzucam Wam Łucji fotki z Syltu. Diabli ma plan, że przejedzie się tam jeszcze raz, tylko, że można tam dotrzeć TAKŻE autem. Wjeżdża się na specjalną pociągową rampę i gna się tymi torami przez Morze Północne!