I kolejne przyjęcie

Tym razem „poprawiny” urodzin Łucji za nami 🙂 Główna impreza była na początku sierpnia a dziś zrobiliśmy turę na tych co wtedy nie mogli 🙂 Wszystko super, jedzenia zrobiliśmy za dużo, więc jutro WE DWOJE będziemy poprawiać po raz trzeci 🙂 

Łucja dostała kolejną górkę książek, a Lila za to pięknie sobie pomalowała oczy rano 😉 Nie będę jednak o tym pisać, bo jutro WAŻNY DZIEŃ i emocje sięgają zenitu. Lila idzie DO PIERWSZEJ KLASY, a Mieszko DO PRZEDSZKOLA 🙂 Sama nie wiem co mnie bardziej przeraża i stresuje. W planie a) miałam Mieszka nie odwozić, bo 1 września to dzień wielkiego wycia, ale rozpoczęcie jest jedno o 10-tej, drugie o 11:30, więc cały dzień bym go po tych galach inauguracyjnych musiała ciągać. Więc zmieniłam zdanie i zawożę. Uff…

<><>

By się zrelaksować wkleję Wam linka do Slide the City. To taki event, jaki przebiegał latem w amerykańskich miastach, a na filmiku niżej macie jak to wygląda. Super!

wyrzucanie jest oczyszczające

Drugi dzień jestem w ferworze czystkowym… Poleciały siatki ubranek, w które nikt się już nie mieści, zabawki (barbie, puzzle, małe figurki i niektóre książeczki). Wyleciał tunel, który jest już za mały. Wyszedł tego bagażnik, a to nie koniec… Katalizatorem było biurko Liliany i konieczność likwidacji jednej szafki. Nie do końca zresztą zlikwidowanej, bo przeniesionej na poddasze, ale stamtąd wylatuje stare załadowane po sufit biurko… Itd. nie będę Was tym zanudzać, ale roboty mam przy tym sporo, ale co najważniejsze dobrze się rozpędziłam i idzie mi świetnie.

A w tzw. międzyczasie wyszło nam nieoczekiwane party. Wpadł brat cioteczny Diabla z całą rodziną, a na dodatek przyciągnął swojego brata z dziewczyną. I doszedł jeszcze sąsiad z dzieciakami… Ale podołaliśmy 🙂 A jak panowie zmyli się pograć w piłkarzyki do stołu w ogródku zasiadły dzieciaki…

<><>

Dziewczyny bawią się ze sobą i Łucja mówi coś tam, coś tam i puentuje :

  • Bo ja jestem kobietą.

Lila dorzuca:

  • Ja też jestem kobietą.

Słucha tego Mieszko i wygłasza:

  • Ja też jestem kobietą!

To dopiero gender, nie? :))

Towarzyskie lato

Ciągnie już taką jesienią, więc chyba to koniec lata? Jak przystało na lato, minęło za szybko 🙂 Miałam takie myśli w czerwcu, że zazdroszczę Brytyjczykom krótkich wakacji, bo to jednak łatwiej zorganizować i zaplanować, ale zleciało nie wiadomo kiedy!

Gdybym miała szukać mianownika do wszystkich naszych wycieczek użyłabym słowa: towarzystwo. Po raz pierwszy u dziadków dziewczyny miały koleżankę – wnuczkę sąsiadów. I była to znajomość tak intensywna, że Łucja uznała Wiktorię za swoją NAJLEPSZĄ koleżankę. Oraz kazała mi umówić się z jej mamą na przyszłe wakacje 😉 Podczas naszej krótkiej wizyty w Bieszczadach i w Rymanowie panny poznały Gosię i to z nią biegały do późna. A jak pojechaliśmy nad Drawskie to dziadki miały znajomych, a nasze dzieciaki bawiły się z niemieckimi wnukami gospodyni.

Były więc góry, jeziora i morze. To ostatnie zupełnie nieplanowane, ale sponsored by dzieci (zwrot podatku) i przez nie wykorzystane 100 % -owo ;))

  1. Łucja czytała. Dostała na urodziny Anię z Zielonego Wzgórza i ją wciągnęła. To duża rzecz i chyba jeszcze za poważna dla niej, ale dała radę. Niektórych słów nie rozumiała, przerywała wtedy czytanie i pytała co znaczy: oburzony, próżny, seminarzysta i plebania :)) Wiem, wiem, w świetle nadchodzącej komunii słabo, że nie znała dwóch ostatnich…
  2. Lila jeździła na rowerze. Zaczęła na początku lipca i zgodnie z tym co przewidywałam sport pokochała. Doskonale lawiruje między przeszkodami i nie męczy ją to. Jeździć, jeździć i jeździć.
  3. Zdałam sobie sprawę, że Mieszula jest wyjątkowy. Nie tylko słodki i uroczy, ale wyjątkowy. Zasługa to ludzi, których poznałam latem. Zawsze mi tak ginął przy nadzdolnej Łucji i błyskotliwej Lili. A w towarzystwie sfokusowanym na chłopcach usłyszałam, że MIESZKO jest niezwykły. Bardzo mądry, z ogromnym poczuciem równowagi i opanowany. No taki jest 🙂

Hitów było kilka. Dziewczyny bawiły się przy piosenkach śpiewanych przez jakieś wiewióry (helowe przyspieszone dźwięki), ja zakochałam się w chórku acapella wykonującym hity Shakiry i w ogóle Shakirze, która jest jednak niesamowita 🙂

Była pogoda, dobre jedzenie i jeszcze lepsze humory. W domu nie było mnie dwa miesiące z krótkim przerwami, wiec ogarnianie potrwa jeszcze kilka dni. Wklejam Wam foty z Orońska – jest tam Centrum Rzeźby Polskiej. Trafiliśmy tam podczas jednego z letnich przejazdów. Lat temu z 15 byłam tam zawodowo i pamiętałam, że warto zajrzeć. I warto rzeczywiście! Piękny park, niezła kawiarnia i puste alejki. Super opcja na przerwę na kawę w podróży 🙂

To wyżej to Muza (chyba), a niżej Paw (błękitne rurki) i Sen (rozrzucone kamienie).

To Trzy Gracje i nasza koncepcja Trzech Gracjów ws Śniadania u Tiffanego 😉

Głowa zanurzona w ziemi

I jeszcze taka instalacja: Bambini (czyli Dzieci), bo to przecież o nie przez te dwa miesiące chodzi, nie? 😉

powrót

Jedziemy autem (wracamy) i oczywiście największe żarty są ze MNIE… Przy kolejnym żarciku zwracam uwagę uchachanemu towarzystwu na tylniej kanapie:

  • Wiecie co? Wogóle bez szacunku się zwracacie do własnej matki… Kiedyś do matek mówiono: Pani Matko!

Łucja:

  • Pani Szmatko? My też możemy tak mówić :))

I śmiechy trwały dalej 🙂

Pracowita środa

Kapcie mamy, kolejny punkt z listy 2DO odpadł, więc można było się rozerwać 🙂 W lokalnym muzeum jest wystawa poświęcona piernikom Toruńskim (ależ marzy mi się weekendowa wycieczka w tamtą okolicę!) i od niej zaczęliśmy… Okazało się, że wystawa wystawą, przyprawy można wąchać, a uczestnicy pierniki robią! I na miejscu nam je wypiekali! 🙂

<><>

Poootem zbieraliśmy łaciate jeszcze o tej porze roku kasztany 🙂 To było zabawne patrzeć, jak szybko ciemnieją!

<><>

A poootem… zabraliśmy babcię na grzyby! Tak!!! wyobraźcie sobie, że na grzyby można pójść o 14-stej, spędzić w lesie godzinę i uzbierać koszyk! Grzyby są, SĄ wielkie, dominują prawdziwki i gdyby nie to, że poszłam sobie w klapeczkach i w którymś momencie śmignął mi między nogami wąż, pewnie bym uzbierała kilka razy tyle 😉 A tak to szłam sobie przy drodze. Tytuł królowej grzybobrania należy się Łucji, która jako pierwsza znalazła grzyba i to od razu borowika! 🙂

słonecznikarnia

Zaczęłam sobie wczoraj punktować listę rzeczy do załatwienia w dwóch pierwszych tygodniach września i wyszło tego sporo… By więc nic mi nie uciekło postanowiłam to zapisać:

  • ortopeda dla całej trójki – w pierwszej kolejności Łucja, bo ją trzeba monitorować, ale maluchy też trzeba sprawdzić; potrzebne będzie też oświadczenie czy dziecko ma chodzić na gimnastykę korekcyjną prowadzoną w szkole,
  • okulista z Lilką – to było zalecenie psychologa, by wykluczyć, że dziecko nie widzi literek stąd ignorowanie nauczyciela,
  • kupić Lilce lampkę (jak mogłam kupić biurko bez lamki?) i zamówić z Deutschalandu krzesełko,
  • dentysta z Lilką (cd letniego odkrycia, czyli dwa pozostałe zęby z próchnicą), z Łucją (ułamała się plomba) i z Mieszkiem na kontrolę,
  • przegrupowanie ubranek w szafach, letnie na jedną wspólną półkę, jesienno-zimowe przejrzeć i posegregować,
  • zacząć robić suszone pomidory,
  • wystąpić po odpis aktu urodzenia Łucji i Mieszka (Lilki jakiś się ostał), by wyrobić ogólnopolską kartę dużej rodziny,
  • podbić w gminie gminną karty dużej rodziny (wpierw je znaleźć), bo bez tego gok-owskie zajęcia dla dzieciaków będą bez zniżki,
  • zrobić Lilce zdjęcie paszportowe – jedno przyda się od razu do legitymacji szkolnej, a paszport zrobi się jakoś zimą (wygasł pod koniec wakacji i mieliśmy nawet dendżera czy przejedziemy granicę, ale jakoś się udało ;)) Btw. z ogólnopolską kartą dużej rodziny wyrabianie zdaje się jest za darmo,
  • zaplanować i zapisać dzieciaki na zajęcia dodatkowe: balet dla całej trójki raz w tygodniu, Diabli by chciał naukę pływania dla Łucji (to jest przez dwa miesiące), a od października łyżwy dla dziewczyn.
  • złożyć w szkole podanie o zwrot kosztów zakupu podręczników dla Łucji (wielodzietność), bo Lilce sponsoruje MEN (jak wszystkim pierwszakom),
  • fryzjer dla dziewczyn (może uda się załatwić jeszcze u dziadków).

To chyba wszystko… Wyprawka na szczęście już jest. Potrzebne są kapcie do szkoły i przedszkola, buty na jesień dla całej trójki, granatowe spodenki na w-f dla Lilki i chyba biała koszulka bo wszystkie mamy z nadrukiem oraz pewnie jeszcze kilka rzeczy, o których będę wiedzieć jak zrobię porządek w szafach.

Łagodząco tę straszną listę cykl przy fontannie. Poszliśmy na rynek, kupiliśmy ciastka w cukierni oraz największy słonecznik jaki był i wracaliśmy z wygłupami po drodze!

A tu na jednym ze schodków wiaduktu znaleźliśmy szałowy szablon :))

Szlakiem wampirów

Robi się w babcinej pralce piąte pranie, a góra brudów jak była tak jest 😉 Diabla wsadziłam wczoraj w bla bla cars (cudowny wynalazek i polecam korzystać!) i pojechał do domu. My mamy auto i do czwartku posiedzimy z dziadkami. Planów cała masa, ale ogarnięcie brudów jest celem na dziś. Panny robią ice-tea (czy wiecie, że po bułgarsku ice tea to studienczieskij czaj, czyli herbata studentów?) i wychodzi im coraz lepsza. Wersja pierwsza to była torebka herbaty zalana zimną wodą, ale ta sprzed chwili to już pełen wypas z pływającymi plasterkami brzoskwiń.

Tak by nie wychodzić jeszcze z klimatów wakacyjnych słów kilka o Rumunii. To był kraj chaosu; staliśmy tam w jednym z tych nielogicznych wielogodzinnych korków; jechaliśmy najbardziej bezmyślną obwodnicą świata, jaką ma Bukareszt, gdzie wylotówki mają pierwszeństwo; wiedzieliśmy wypadki i setki rozjechanych psów. Ale podróż przez Rumunię to też raj dla oczu. Ten kraj jest autentyntycznie zatykająco dech przepiękny! On jest żywy, intensywny, tłoczny i malowniczy. Jak wracaliśmy to dopadła nas burza na tych krętych górskich ścieżkach. Błysnęła wielka błyskawica i oświetliła na biało zamek na wzgórzu… No tak! To przecież kraina Draculi! Tym razem się nie udało, ale przy kolejnej podróży ułożymy trasę tak by na rozprostowanie nóg wylądować w wampirzym zamku. Jest praktycznie po drodze.

Muszę też pamiętać by zabrać więcej chrupaków. Prowiant z Polski powinien być podwójny. Na drogę TAM i z powrotem. U nas jest tego dużo, tam nie ma pałeczek kukurydzianych, wafli ryżowych, paluszków i tej ogromnej różnorodności ciasteczek. Królują czipsy i pakowane ciastka na bazie ciasta francuskiego i cukru. 

Przejechaliśmy Rumunię prawie całą. Po dużej przekątnej z jednego rogu na drugi. Mieszkańcy byli bardzo przyjaźni, wszędzie chcieli nam pomagać, na jednej stacji benzynowej dali nam mapę by było nam łatwiej jechać, w hotelu czekali z naszym pokojem aż do północy (!!) – a to wyjątkowe biorąc pod uwagę, że wszystkie mijane po drodze noclegownie miały komplet (!!!). Serwowano tam wybitną (i tanią!) kawę, którą piliśmy przy każdym siku czy tankowaniu auta. Po drodze mijaliśmy miejsca do których chciałabym zajrzeć. Np. Park Narodowy Cozia, gdzie tłum aut zaparkowanych przy drodze zaczynał się już dwa kilometry przed atrakcją. Albo Wielki Rynek w Sibiu… To dobre miejsca by wokół nich układać przyszłe trasy tranzytowe. 

Jako posiadacze Dacie budziliśmy dużą sympatię podróżując ich narodową marką. Dacie są wszędzie: to wozy policyjne, taksówki i zwyczajne auta. Pytano się nas ile kosztuje w Polsce i czy też jest gwarancja na trzy lata 🙂 Btw. DACIA to słowo, które pochodzi od nazwy Transylwanii. Dacja to była najbogatsza prowincja Rzymskiego Imperium (Dacja i Tracja – czyli Rumunia i Bułgaria). Istniało nawet rzymskie powiedzenie: Dacia Felix – czyli szczęśliwa :))

 

W drodze powrotnej robiłam foty. Słabe, bo przez szybę, często poruszone i nie dokolorowane. To był trudny przejazd, ale zdecydowanie taka podróż to też przygoda 🙂

Tunel kolejowy:

Przez cały kraj nad miastami są kable. Jak to Diabli zauważył: widocznie mieli ich dużo 😉 Nie kładą tak od domu do domu, po każdej stronie drogi, ale z lewa na prawo. Jak sznurówki. Patrzyłeś do góry i widziałeś kable.

Stacje benzynowe mają logo z kwiatkiem. Słupy pochylają się nad ulicami. Nie tak strzeliście i wielko jak nasze orlenowe orły, ale pasująco do całego kraju. Zaczepiają i intrygują 🙂

Pałacyki:

Kopczyki słomy, poukładane w takie malownicze chochoły 😉

Sklep komórkowy w cerkwi

I mosty na wybrzeżu:

Słoneczne wybrzeże

Super był ten wyjazd! Gdybym miała go do czegoś porównać, to poziom zadowolenia z wyprawy był porównywalny z naszą podróżą poślubną. Było lepiej niż w Egipcie, niż w Chorwacji i chyba nawet lepiej niż w Grecji, bo tam była chłodniejsza woda i dzieciaki (Lilka miała wtedy pół roku) się pochorowały.

Ale nie zapowiadało się na to. Jak przebiliśmy się przez Karpaty i dotarliśmy do rumuńskiego wybrzeża to się przeraziłam. Tamtejszy kurort Constanza (a właściwie jego okolice) to coś jak Dźwirzyno czy Władek x4. Tłumy (TŁUMY) ludzi przewalające się ulicami, auta zaparkowane na chodnikach i w rowach (!!), dmuchańce sprzedawane z okien na parterach bloków i korek do wyjazdu. Większy niż po Sylwestrze z Zakopca. Ciągnący się przez 30 km i stojący tak, że ludzie siedzieli obok aut, bo przecież to nie jechało. A my wjeżdżaliśmy w ten kocioł…

Lecz po przekroczeniu granicy nastąpił efekt lustra. Powitała nas cisza, majestatyczne wiatraki kręcące się na wzgórzach i brak ruchu. I z każdym kwadransem było coraz lepiej… Miasteczka w górnej części bułgarskiego wybrzeża powstały dzięki strumieniom rzek spływającym w dół. Układ mają więc podobny. Po obu stronach wysokie wzgórza, a w dole dolinka z miasteczkiem rybackim.

Hotel mieliśmy wyjątkowy (baa, nawet z basenem, o którym już wiecie, że był doskonały do wyławiania topiących się w nim żab), więc po przespaniu nocy ruszyliśmy na plażę.

Mieszko pływał na desce i siedząc na niej okrakiem potrafi pokonać kilka fal pod rząd. Niezły surferowy start 🙂

Pierwszego dnia mąż wyłowił mi dwie muszelki: będziesz miała na wisiorek 😉 Wzięłam je do ręki, a one mi uszczypnęły! Okazało się, że obie były zamieszkałe! Od tamtej pory oglądaliśmy już zbiory uważnie, a TE dwa egzemplarze wylądowały na resztę dnia w mini akwariach z foremek ;0

Plan dnia mieliśmy prosty. Rano była plaża, potem lunch, potem właziliśmy na jedną z gór otaczających plażę… Btw. podczas jednej ze wspinaczek spotkaliśmy żółwia, co paradoksalnie w ogóle nie zdziwiło dzieci (o żółw!)…

…chodziliśmy podglądać rybaków i wędkarzy:

To niżej to są domki rybaków. W jednym z takich domków zobaczyłam przez okno gościa który wyglądał jak Lincoln ze „100”. Ufff…. Wogóle to trzeba przyznać atrakcyjna nacja :))

Lub zbieraliśmy muszelki, które potem były obmywane przez kilka dni pod prysznicem…

Jedzenie było pyszne. Zdecydowanie lepsze niż w Chorwacji… Jeśli oczywiście lubicie morskie wynalazki. Nasz standardowy posiłek to były mule (medi natural) z lubczykiem (używają go do wszystkiego) oraz szopska. Serem posypują wszystko. Frytki mogą być z serem i nie mogli się nadziwić, że zamawiamy BEZ 🙂 Są pyszne małe rybki smażone na głębokim tłuszczu, a plażowym przysmakiem dzieciaków była gotowana kukurydza sprzedawana w wielkich papierowych kubkach. I są to rzeczy tanie. I wogóle Bułgaria okazała się być bardzo dostępna finansowo, co jest super opcją. Diabli zamawiał sobie Zagarkę (czyli piwo), ja tarator, czyli coś jak Ayran, ale bez czosnku, a z ogórkiem i koperkiem, dzieciaki dostały lody i frytki i mogliśmy siedzieć w knajpce na plaży cały dzień.

Któregoś dnia pojechaliśmy na Kaliakrę. To półwysep, który jeszcze przed Rzymianami był potężną twierdzą. Teraz jest tam baza wojskowa, bo to najbardziej w głąb Czarnego Morza wysunięty cypel Bułgarii. Tam trafiliśmy na wyjątkowego sprzedawcę biżuterii i dziewczyny zarobiły delfinki, a ja szeroką białą bransoletkę z muszli, którą nosiłam cały pobyt (kosztowała tyle co lody 🙂 

Wracając trafiliśmy na wspaniałą plażę, gdzie od tej pory jeździliśmy regularnie…

A ostatniego dnia trafił nam się nadzwyczajny bonus 🙂 Z Europejskiego funduszu rozwoju rybołówstwa miasto dostało środki na urządzenie imprezy. Jako nagrodę za dobre wykorzystanie środków 🙂 Całą noc z falochronów puszczano fajerwerki. Pokaz o 21 (obejrzeliśmy z dzieciakami), o 23-ciej (z balkonu hotelowego we dwójkę), a o 2-giej w nocy słyszeliśmy przez sen 🙂 Coś niesamowitego! Wystrzały, petardy, słupy podpalonego gazu i migające gwiazdy spadające do morza! 🙂

Wspaniała jest ta Bułgaria!!! Jedyne co mogło irytować, to to, że oni na TAK kręcą głową, a na NIE potakują :))) Zamawiasz coś w knajpie, a po każdej potrawie kelnerka kręci głową :))) I weź tu nie bądź poirytowany 😉

A na zakończenie Liliana zasłaniająca BIUST liskiem figowym 🙂 Znaczy się LIŚĆMi 🙂

pogadanka o narodach

Zszedł Diabli do recepcji i zagadał do niego koleś na dole. On słabo mówił po rosyjsku, no a Diabli w ogóle…

  • 20 lat temu dużo Polsza przyjeżdżało. Gdzie teraz jeżdżą Polaki?
  • Chorwacja.
  • A dlaczego?
  • Autostrada.
  • ??? Magistral?
  • Da.
  • Aha. A Czechy? Gdzie jeżdżą Czechy?
  • Chorwacja.
  • A czemu?
  • Autostrada.
  • Aha… Tu tylko Ruskie, Ukraińcy i Mołdawia przyjeżdżają. Polaki nie lubią Ruskie?
  • Nie. To nie tak…
  • Poliyka?
  • Tak.

I tak sobie pogadali. Rzeczywiście tu gdzie dotarliśmy rodaków niet. Bałam się tego co tu będzie, ale jest super. Wszędzie strasza architektoniczne potworki z lat 60, ale woda jest wspaniała, a jedzenie pyszne. Wiecej nam nie trzeba:)

 

 

etap 1

Dziwiło mnie, że googiel rozbija trasę do Bułgarii na etapy, ale nie da się inaczej… Ruszyliśmy 8, a jest 21, na my właśnie weszlismy do hotelu. W 12 godzin, z dwoma krótkimi przerwami na zakup winietek pokonalismy 700 km. Słowacja poszła szybko, ale od wegierskiego Debreczyna były takie ślimaki i tłok na drodze, ze podróż staneła. Rumunia jest niesamowita. Widoki i krajobrazy jak nigdzie wcześniej. Bank Transylwania, piękne białe krowy przy drodze, orszaki weselne po setki osób (widzielsmy dwa) i cygańskie pałace za Oradeą. 

Ten kraj tętni i pulsuje. Mam wraźenie,że tu nikt nie przejmuje się rozpadajacym balkonem czy dziurawa nawierzchnią, bo to po prostu za przyziemne. Zachodni Siedmiogród właśnie rusza na dyskoteki!