Ponad rok temu wybrałam się w babskim, dorosłych bab, gronie na szkolenie cukiernicze: robienie i zdobienie babeczek… Było super! I już stojąc na przystanku zaraz po zajęciach planowałyśmy jakie będą kolejne. I padło na praliny 🙂 Na termin grudniowy się nie wyrobiłyśmy, na lutowy też nie, ale załapałyśmy się na marcowy. I dziś rano zostawiłam męża z dziećmi i ruszyłam :))
Łucja zresztą miała dziś zlot zuchów i też jej cały dzień nie było 🙂
No, ale ja przez PONAD 5 godzin, zajmowałam się w tym czasie czekoladą. Miałam foremki (wylosowałam serduszka), robiłam nadzienia, wybierałam typ czekolady, temperowałam ją (czyli schładzałam i ogrzewałam), dzięki czemu praliny po wyjęciu z foremki były błyszczące (a to wymóg dobrze wykonanej praliny) i zalewałam spody 🙂 Fantastyczna przygoda i być może praliny w domu będę sama robić, choć są pewne wymagania sprzętowe.
Takie domowe praliny możesz zrobić z dowolnym musem, nawet ze świeżych owoców i różni je od sklepowych jakość i czas przechowywania. Zjeść je należy w ciągu dwóch tygodni co jest świetnym dowodem na to ile chemii jest w produktach gotowych.
Kolejne szkolenie cukiernicze pewnie za rok 🙂 Teraz co najwyżej mogę sobie pogdybać na co to ja bym mogła wtedy pójść… Muszę jeszcze tylko dodać, że zawsze są fantastyczne babki (choć dziś był też mężczyzna) na takich zajęciach. Ludzie, którzy są smakoszami, fanami zdrowego żywienia, mają wizję przekazania filozofii slow food własnym dzieciom i doceniają efekt potraw zrobionych własnoręcznie. Dostaliśmy specjalne pudełeczka do pralin na nasze wyroby (byśmy je mogły do domu dostarczyć w efektownej formie), lecz nie wszystkie smaki moim małym dziewczynom podeszły 🙂 Ale po prostu jak się na warsztatach rozpędziłyśmy z tymi nadzieniami to głównie zaczęłyśmy robić alkoholowe. Jedna babka rzuciła: a może tak żubrówkę z porzeczką połączyć? I poszło miksowanie smaków na całego! :DDD
