My mieszkańcy wsi musimy się strzec by nie uznano nas za prowincujszy

Downton Abbey s04e06

Poniedziałek to dzień baletowy. Po lekcjach i zajęciach w przedszkolu wiozę panny tańczyć 🙂 A dziś na dodatek usłyszałam pytanie, czy od września Mieszula będzie też tańczył! Oczywiście, że tak! Diablemu pomysł też się podoba, więc teraz tylko kwestia czy może być w granatowych trykotach czy skazany jest na róż… 🙂

 

I zoom na baletnice gdy posilają się ostatnimi z ekskluzywnych pralin:

Happy B-day vol3

Za nami trzecia tura urodzin Lilki 🙂 Dotarła siostra Diabla z przyległościami i chrzestna Lilki. Doszły kolejne klocki i wydane zostały kolejne posiłki. Zrobiłam ponownie pikantne polędwiczki, Diabli wyszykował swoje danie popisowe z pomidorów (linkę Wam jak się obudzi i powie mi jak nazywał się kucharz, którego naśladował), a na  deser podałam parfait z truskawkami i malinami. To ostatnie jest pyszne; tym razem wzięłam przepis stąd (choć zastąpiłam galliano likierem bananowym), ale warto zaczekać aż owoce będą ciut słodsze 🙂

<><>

Z samego rana panny były natomiast na eksperymentach. Zabrałam z nami Mieszka, bo Diabli chciał mieć pustą chatę na czas wielkich przedimprezowych porządków i gdy dziewczyny ćwiczyły spacerowaliśmy po okolicy. I… trafiliśmy na grupę RYCERZY tłukących się przed jakimś turniejem. Tak dobrze! Uderz jeszcze raz z boku, bo to dobrze wyglądało! Podskoczyliśmy tylko do pobliskiego sklepiku po soczek w butelce i zasiedliśmy do widowiska na ławce 😉

Zabawna była akcja przed wejściem na eksperymenty. Dziś prowadzącymi było dwóch młodych gości. Zaczęli usadzać dzieciaki, ale złapałam przed wejściem na salę Lilkę i zaczęłam jej czesać włosy (bo miała taką poranną szopę). Podeszła do mnie Łucja i mówi bezgłośnie, żeby ją też uczesać. Tymczasem słyszę jak ci dwaj goście mówią do siebie w środku:

  • A gdzie dziewczyny?
  • Czeszą się.
  • CZESZĄ?

I tu nastąpiła chwila dłuższej ciszy sądzę odpowiedniej do kiwnięcia głową i przewrócenia oczami :)) A potem te gwiazdy weszły na zajęcia :DDD

Czekoladozofia

Ponad rok temu wybrałam się w babskim, dorosłych bab, gronie na szkolenie cukiernicze: robienie i zdobienie babeczek… Było super! I już stojąc na przystanku zaraz po zajęciach planowałyśmy jakie będą kolejne. I padło na praliny 🙂 Na termin grudniowy się nie wyrobiłyśmy, na lutowy też nie, ale załapałyśmy się na marcowy. I dziś rano zostawiłam męża z dziećmi i ruszyłam :))

Łucja zresztą miała dziś zlot zuchów i też jej cały dzień nie było 🙂

No, ale ja przez PONAD 5 godzin,  zajmowałam się w tym czasie czekoladą. Miałam foremki (wylosowałam serduszka), robiłam nadzienia, wybierałam typ czekolady, temperowałam ją (czyli schładzałam i ogrzewałam), dzięki czemu praliny po wyjęciu z foremki były błyszczące (a to wymóg dobrze wykonanej praliny) i zalewałam spody 🙂 Fantastyczna przygoda i być może praliny w domu będę sama robić, choć są pewne wymagania sprzętowe. 

Takie domowe praliny możesz zrobić z dowolnym musem, nawet ze świeżych owoców i różni je od sklepowych jakość i czas przechowywania. Zjeść je należy w ciągu dwóch tygodni co jest świetnym dowodem na to ile chemii jest w produktach gotowych.

Kolejne szkolenie cukiernicze pewnie za rok 🙂 Teraz co najwyżej mogę sobie pogdybać na co to ja bym mogła wtedy pójść… Muszę jeszcze tylko dodać, że zawsze są fantastyczne babki (choć dziś był też mężczyzna) na takich zajęciach. Ludzie, którzy są smakoszami, fanami zdrowego żywienia, mają wizję przekazania filozofii slow food własnym dzieciom i doceniają efekt potraw zrobionych własnoręcznie. Dostaliśmy specjalne pudełeczka do pralin na nasze wyroby (byśmy je mogły do domu dostarczyć w efektownej formie), lecz nie wszystkie smaki moim małym dziewczynom podeszły 🙂 Ale po prostu jak się na warsztatach rozpędziłyśmy z tymi nadzieniami to głównie zaczęłyśmy robić alkoholowe. Jedna babka rzuciła: a może tak żubrówkę z porzeczką połączyć? I poszło miksowanie smaków na całego! :DDD

A na marzec: kubełek!

Kosz na brudy w pralni straszył wiklinowymi zębami od kilku lat. Już nawet nie pamiętam kiedy i jak go załatwiliśmy, choć sądzę, że po prostu postawiłam na niego miednicę z brudami i pokrywka się połamała… A pralnia, to przecież inaczej łazienka przy drzwiach, czyli ta w której urzędują wszyscy nasi goście… Dylematy i wybory pominę, ważne, że dziś w końcu nowy kosz kupiłam! Nie jest może idealny, bo najbardziej podobają mi się okrągłe, ale robi wrażenie solidnego 🙂 Poprzedni wylądował w ogródku i będzie całe lato robił za nasz kosz na odpady Bio. I mam nadzieję, że panowie od śmieci go jesienią zabiorą 😉

<><>

Pochwalę się jeszcze Łucją. Czyta jak burza. Zaczęła pochłaniać książki, które dostała od Mikołaja i 126 stronicową Dusię machnęła niemalże na raz. „Trochę czytałam wieczorem i skończyłam kolejnego dnia” 🙂 Natomiast z książkowych odkryć polecam Wam jeszcze książkę, którą dziewczyny dostały teraz na urodziny Lilki. Czytamy codziennie historię o kolejnym niezwykłym psie i za każdym razem panny się spłaczą i wzruszą :)) 

mokry pies

Sziwa odkryła kaczki. Sądziła, że to coś co pływa, a okazuje się to nawet LATA!!! Zresztą wystarczy byle ciek czy większa kałuża by w niej się zanurzyć 🙂 A powiem Wam, że mokry pies to naprawdę średni zapach…

Godzina do przodu (a chętnie nawet i trzy)

Chyba pierwszy raz w życiu z taką niecierpliwością czekam na zmianę czasu. Budzą się mi dzieci o… 5:30…Czasem zresztą jest to ciut później bo o 5:40, ale czasem jest tak jak dziś, czyli przed piątą 😦 Pierwsza wstaje Łucja, a jako, że jest osobą towarzyską budzi całą resztę. Oficjalnie: nie celowo, ale jeśli zapala światło by poczytać, albo siada przy biurku i grzechocze w kredkach to wiadomo, że prędzej czy później Lilkę obudzi. Przychodzi też do mnie zapytać się CZY może już wstać i do Mieszka sprawdzić czy przypadkiem się nie obudził. Zjawisko trwa od 2 tygodni i czekam na zmianę czasu bo wtedy taka wczesna godzina będzie mieć minimalny sens!

Głęboko wierzę w potęgę snu. Marudzenie, zły humor i podatność na przeziębienia to zawsze wynik niewyspania. Pokoje dzieci są zaciemnione, a godzina kładzenia dzieci spać nie ma znaczenia i nie wpływa na porę pobudki. Snuje się ta Łucza po domu, hałasuje, myszkuje po kuchni (zresztą nie sposób nie zgłodnieć jak przed Tobą nawet 3 h do śniadania).  Ja jestem nabuzowana bo uważam, że MOŻE poleżeć w łóżku, tym bardziej, że JA też się nie wysypiam! Dziś zamiast do szkoły zabrałam ją na spacer do lasu, bo wpadłam na pomysł, że może jest niedotleniona i trzeba ją przewietrzyć, ale nic nie pomogło. W dzień się nie zdrzemnęła. Położę ją za to spać o 19-stej 😉 Byle do weekendu bo wtedy nam zegarki przesuną!

<><>

Rowerzysta:

Update: mąż mnie poinformował, że ta zmiana czasowa co nadchodzi to będzie jeszcze bardziej niekorzystna :/

Że tak jak teraz wstaje o piątej, to będzie wstawać o czwartej… Wspaniale! 😦 

smaka na… chrupaka

  • Łuczka, a zjadłaś kalarepkę w szkole?
  • Nie. Jakoś mi tym razem nie smakowała.
  • Mhm… A inne dzieci miewają kalarepki?
  • Nie. To tylko ja zawsze mam takie „egzotyczne” śniadaniówki.
  • Egzotyczne?? Kalarepka rośnie w Polsce! Jak pojedziemy do babci to poproszę ją by zrobiła dla Was zupę kalarepkową!
  • To jest taka zupa?
  • Pewno, że jest!*

*Lutka to bardziej taką jarzynową z kalarepką gotuje 😉 

Krążę po warzywach i owocach rozglądając się za wiosną. Ogórki gruntowe już od jakiegoś czasu są. Więc tak po sztuk kilka by na przechrupanie, czy do śniadaniówki były, kupuję. Dziś widziałam fasolkę i szparagi, ale jeszcze zaczekam aż staną się dostępniejsze. W kwestiach owoców jestem twarda, choć pewnie na drugą turę urodzin Lilki kupię truskawki. Btw. to chyba pierwszy taki rok, kiedy DO marca zostały zjedzone WSZYSTKIE DŻEMY jakie zrobiłam.

W jakiejś reklamie wypowiadał się szef dużej firmy bakaliowej, który mówił, że Polacy lubią bakalie i mają dużą świadomość ich walorów zdrowotnych. Orzechy się więc nam jeszcze zdarzają, lecz zdecydowanie czekamy na wiosenne jedzenie!

uzupełnianie

Jednym z minusów kupowania przez net jest dostawa. Czas dostawy. Można przeboleć to, że nie można czegoś dotknąć, bo skoro wiemy czego oczekiwać to damy sobie bez tego radę. No, ale czasem to TRWA… Prezent na urodziny Lili zamówiłam dwa tygodnie temu i dotarł dziś 😦 Tradycyjnie dostają od NAS trzy paczuszki: literacką, odzieżową i zabawkową. Są też prezenty innych gości, no ale te są od NAS. Czyli były książeczki, ubranka, no i zabrakło zabawki 😦 Powód opóźnienia był błahy: wymyśliłam klocki, które są nowością i one po prostu później dotarły do sklepów. 

No nic. W tym prezentowym ferworze jakoś Lilce to uciekło, choć wieczorem brzęczała, że nie było klocków… Dziś jak prezent dotarł zapakowałam i włożyłam pod ławę w dużym pokoju. A gdy Lila wróciła z przedszkola zapytałam: Lila, a co to tam leży pod ławą?? To chyba jakiś nierozpakowany prezent z urodzin! Co Ty taka gapa jesteś, że nie rozpakowałaś wszystkich prezentów?? 🙂 

Tym razem mi się więc upiekło, ale zdaje się muszę z większym wyprzedzeniem fanty kupować. A okazja kolejna już się zbliża… Pannie Liliannie kołysze się PIERWSZY ZĄB! Miałam nadzieję, że to będzie jakoś pod koniec kwietnia, bo Łucji pierwszy ząb wyszedł ponad półtora miesiąca po szóstych urodzinach, ale w tym przypadku będzie chyba wcześniej…

sposób na niepogodę

Słońce w magiczny sposób schowało się równie szybko jak nas wczoraj pojawiło, więc pojechaliśmy całą rodziną na warsztaty. Takie, na jakich już kiedyś byliśmy. Podobnych. Warsztatach teatralnych dla rodzin z dziećmi. Wtedy tworzyliśmy różne flashmobowe sytuacje, obrzucaliśmy się ziemią, mąką i makaronem, a teraz tematem była publiczność. To strasznie trudne i niekomfortowe zajęcia. Wymagają łamania wewnętrznych ograniczeń i odsłonienia się. Trzeba nauczyć się jak być spontanicznym i jak się NIE wstydzić innych. Na dzisiejszych zajęciach każdy musiał wystąpić i być ocenionym. To świetna lekcja walki z nieśmiałością i chęcią schowania się za innych. Mieszko nie ma scenicznych ograniczeń, Lila dziś też radziła sobie świetnie i największy problem miała dziś chyba Łucja 🙂 Diabli jak byliśmy poprzednio powiedział, że więcej tam nie pójdzie by z siebie idiotę robić, ale po dzisiejszych bąknął, że może za pół roku uda się go znowu tam zaciągnąć. Podobnie jak ja widzi, że zajęcia są dla dzieciaków przełomowe. 

Tutaj niżej trzeba było wypisać okrzyki jakie wydaje publiczność. Czyli i GOOOL, i ŁAŁ, i BRAWO!!! 🙂

A tu już oceniająca publiczność. W wersji wyższej widać NASZE dzieciaki na trybunach. Siedzą w kartonowych, zrobionych wcześniej maskach, by być „bardziej anonimową” publicznością 🙂 W wersji niższej widać Lilę występującą na scenie:

I na koniec jeszcze Mieszula przed nieprawdziwą publicznością. Też zrobioną przez dzieciaki. Nasz ludzik siedzi w środkowym rzędzie i ma lokowatą głowę 😉 Zadaniem warsztatów było ocenić jaka publiczność jest lepsza. Taka reagująca, czy nieruchoma. I Mieszko jako jedyny uznał, że ta pacynkowa jest lepsza ;))))

Szóste- tęczowe!

Nie pamiętam takich ciepłych urodzin Lilki! To było niemalże jak urodziny Łucji w środku lata! Dzieciaki latały w letnich sukienkach (ja też taką miałam) i krótkich rękawkach. Tematem imprezy była tęcza, lecz główny gadżet nie wypalił 😉 Dlaczego? Kupiłam rewelacyjne balony, z których miałam zrobić TAAAKĄ tęczę. Dwa zestawy. Ale one są takie długie, że nijak nie szło ich nadmuchać (muszę- MUSZĘ- sprawić sobie na stałe pompkę do balonów). W takiej sytuacji temat pozostał jedynie na torcie i w radosnych nastrojach! :))

Balonów było tylko sześć – z numerem SZEŚĆ i witały gości przy drzwiach!

Tematem jedzeniowym była kuchnia włoska. Zrobiłam więc mini-pizze z mozarellą i pomidorami, pikantne polędwiczki z zapiekanką z cykorii (absolutna rewelacja!, choć zastąpiłam fontinę mascarpone) i lasagne. Na tę zapiekankę miałam ochotę od dawna, ale czekałam na dobrą okazję :))

Torcik był z tęczą 😉 A zdmuchiwanie poszło sprawnie. Świeczki jubilatka wybrała sama z różnych opakowań pickerów 🙂 Był więc i kwiatek, i samolocik, i zwyczajne różowe słupki.

Sto lat, sto lat moja pianeczko! :))

Btw. ponieważ cd za tydzień, bo dziś nie wszystkim pasowało, stołu jeszcze nie składamy 😉