
Dotarła mi Łucja i skończył mi się okres laby bez dzieci. Wymieniłam żarówkę w gospodarczym, posprzątam, skończyłam książkę oraz audiobook (zaczęłam kolejne), nadrobiłam pracowe zaległości i oddawałam się mojemu guilty pleasure czyli zastanawianiu się gdzie by MOŻNA pojechać. W wyszukiwaniu tanich połączeń jestem lepsza niż skyscanner, ale cały czas wychodzi MI za dużo do miejsc gdzie bym chciała dotrzeć! W tym czasie wykopywałam z zamrażarki kawałki pieczeni i robiłam je sobie z sosem chrzanowym i z kaszą. Kukbuk nawołuje by styczeń był miesiącem kasz i kasza perłowa była moim najczęstszym wyborem. Raz zamiast pieczeni wyjęłam pokrojony boczek i zrobiłam sobie z niego carbonarę. Było więc pysznie i budżetowo. Jak to słusznie w necie ktoś zauważył, Sylwester wypada na koniec miesiąca, a nowy rok witamy na resztkach starego roku. Z powrotu Łucji BARDZO ucieszyła się Miau. Zwierzyniec za smrodami tęskni, Bibi gramoli się na puste łóżko Lili, a kocia kulka kładzie się samotnie na poduszce. Nie robi się takich okrucieństw zwierzętom, które później, w nocy, walczą o przywilej bycia koło jedynego OSTAŁEGO człowieka.
Lili i Mieszko mają się doskonale. O Lili już wiecie, ale i Mieszko tak się wkręcił w tamto życie, że wczoraj jak do nich przyjechałam NIE miał czasu ze mną rozmawiać. Przywiozłam obrane i pokrojone jabłuszka i marchewkę (rano byłam na rynku) i skończyło się, że Lila mu potem zaniosła by sobie zjadł w sali kinowej. Zgodnie mówią, że jest FAJNIE. Cieszy mnie to bardzo, chociaż tak mi smutno, że mój mały syneczek jest DUŻY 😭 Planów na dziś brak. Rano pobiegałam, na obiad wpada zięć i pewnie zrobimy naleśniki!

