Crazy Friday

Niby nie 13-sty, ale kumulacyjny… W nocy łupnęła o ziemię lampa w pokoju Mieszka i okazało się, że sufit przecieka… Buff… Naprawiłam miejsce, które wg mnie mogło taką awarię powodować, ale czy zadziała muszę zaczekać do kolejnej burzy. I wtedy będę kombinować dalej. Górnej lampy chłopak na razie nie ma. Ale nie narzekajmy. Znajoma z Calgary wkleiła zdjęcie z lunchu i w Kanadzie JUŻ śnieg!!!!?

Dwójka na pianino już zapisana (została jeszcze Łucja), a Mieszko zgłoszony do grupy z angielskim (nie wiadomo kiedy zajęcia ruszą i w jaki dzień). Wszystkie pierwsze klasy mają taki sam godzinowy układ, więc z kolegami z zerówki widuje się na przerwach i na świetlicy (czyli na ogół na placu zabaw). W sumie to bardzo dobry układ, bo on gadał na lekcjach, a teraz nie ma z kim (gdyż z największymi gadułami go rozdzielono!). Ma najmniej liczną klasę spośród pierwszych (extra), ale za to jest jedna śliczna dziewczynka z Wietnamu 🙂

Ach, i Łucja pojechała dziś z koleżankami na lody. Nie na takie w okolicy, tylko wsiadły do autobusu i pojechały dalej. Sześć ich było 🙂 Poszły do lodziarni, moczyły ręce w fontannie i weszły do Rossmana. I każda kupiła sobie maseczkę na oczyszczanie porów. Mnie to ubawiło 😀

I właściwie tyle. Na rynku kupiłam dynię i śliwki. Czas na zupę i śliwkową tartę! Dzieci na weekend do taty, a ja mam akcje w domu.

I jeszcze do tego obrazka się dziś uśmiechnęłam 🙂