Bieszczady to za szumnie powiedziane… Właściwie przedgórze Beskidu Niskiego 😉 A jeszcze bliżej kraina, gdzie auta mają rejestracje RKR, czyli okolice Krosna. Miejsce wyszło przypadkowo, po prostu wrzuciłam do googla Bieszczady noclegi i w Rymanowie Zdroju znaleźliśmy pierwszą wolną w tym okresie miejscówkę. Dobrych przypadków było zresztą na tym wyjeździe więcej!

DZIEŃ I
Pierwszy punkt na naszej mapie to był zamek w Odrzykoniu. Pod tą nazwą trudno go znaleźć i lepiej szukać Zamku Kamieniec. Zasłynął on tym, że to tu rozegrała się Fredrowa Zemsta. Część zamku jeden z pierwszych właścicieli sprzedał komuś innemu i kilka pokoleń sobie nawzajem dogryzało 😉 Miejsca pierwszego dnia można podzielić na owoce. Lutka nas tak wyekwipowała, że mieliśmy ćwiczenia karne z jedzenia. Kamieniec to były jeżyny!


Pani w kasie wyposażyła nas w zalaminowaną mapę i z nią włóczyliśmy się po zamkowych zakamarkach.



Bardzo chciałam zobaczyć Rezerwat Prządki. Legenda głosi, że były kiedyś dwie piękne kobiety, które walczyły o serce mężczyzny (to był dobry punkt do pogadanki, że mężczyźni o których trzeba walczyć na ogół okazują się tego nie warci ;). Ale wymyśliły sobie te dwie legendarne panie, że wygra jego serce TA, która uprzędzie więcej. I przędły na wyścigi. NAWET w niedzielę. I za karę zostały zamienione w kamienie. Znalazłam gdzieś w necie frazę, że ten Rezerwat jest najbardziej malowniczym w południowej Polsce, tylko się bałam, że to jakaś długa trasa w góry… Lecz spotkaliśmy niedaleko zamku dziewczynę, która mnie uspokoiła, że to 20 minut ścieżki. 20?? Po lesie i okolicznych skałkach chodziliśmy 2 godziny, ale po prostu się nam tam podobało! 🙂





Rymanów-Zdrój (noclegownia) wyszedł przypadkiem. Lokum pominę, bo to była taka klasyczna agroturystyka i pokój mieliśmy w dobudówce, która wcześniej była garażem 😉 Ale było czysto, był wielki plac zabaw przy domu, więc więcej do szczęścia nam nie trzeba 🙂 Rymanów jest extra. Chodziliśmy pić wody (Tytus to taki hardcore walący zgniłymi jajami, że nie macie pojęcia), kąpaliśmy się w rzece Tabor, która płynie przez park Zdrojowy i zwiedzaliśmy uzdrowisko. Mieszkaliśmy przy ulicy Zdrojowej, a na posiłki chodziliśmy do przeuroczego pana Zygmunta, który nie tylko miał własne zdanie dlaczego dzieci są niejadkami ale również serwował pyszne kotlety i kompot. Warto dodać, że Rymanów- Zdrój to uzdrowisko DLA DZIECI. Tu przyjeżdżają mali pacjenci z problemami dróg oddechowych, alergiami i słabymi sercami. Wszędzie są place zabaw, gigantyczne klomby w kształcie zwierząt, ruch samochodowy właściwie nie istnieje. I bardzo był chciała tam jeszcze kiedyś pojechać. Dzieciaki zresztą też 🙂



DZIEŃ II
W dzień drugi kontynuowaliśmy wielkie dzieło przypadku. Muzeum Przemysłu Naftowego? To musi być nuda! Ale w Rymanowie były biura podróży oferujące lokalne wycieczkie i do Bóbrki jechało się na PÓŁ dnia!!! Pomyślałam: Może ta Bóbrka jest jakaś niezwykła?? I dokładnie tak się okazało! Muzeum jest super! Jest zupełnie inne i naprawdę ciekawe. Są wielkie maszyny którymi pompowano ropę, niektóre otwierty są czynne i czuć ten benzynowy zapach, są multimedialne hale utworzone przez Orlen z odtworzeniem wyglądu współczesnych przepompowni ropy (setki migających przycisków), są dystrybutory z paliwem (puste), gdzie można pobawić się w nalewanie, jest budynek administracji z wirtualnym Łukasiewiczem, który do histerii przeraził Mieszka 😉








Kawałek dalej była Dukla. Muzeum historyczne, klasztor i piękny park. Duklę wpisałam jako punkt do zobaczenia, ale jak podjechaliśmy pod muzeum dzieciaki powiedziały, że chcą na rynek na lody, więc pokręciliśmy się po przodzie pałacu, gdzie zgromadzono maszyny z II wojny światowej i poszliśmy na lody. Tyle, że zanim odeszliśmy w oknie Muzeum dostrzegłam nieduży plakat informujący, że w Zawadce Rymanowskiej cały ten tydzień są warsztaty ludowe, gra muzyka i częstują ciastkami…


Przejechaliśmy przez tę Zawadkę raz i nic nie znaleźliśmy. Otworzyłam więc na oścież okna i przejechaliśmy spowrotem… Bingo! Muzyka nas doprowadziła. Na warsztaty chęci nie było, ale napchaliśmy się pysznych ciasteczek. Pamiętacie ciasteczka orzeszki? Taki przysmak PRL-u: w kruchej skorupce mus z orzeszków… Muszę to zrobić, tylko tę foremkę trzeba skombinować 😉

Tuż obok Zawadki płynęła rzeka. Górska rzeka. Jasiołka. Z kamykami i lodowatą wodą. W taki upalny dzień jak się do niej wchodziło, to aż krew przestawała płynąć 😉 Zamrażaliśmy ręce, myliśmy sobie ręce, szyje i ten upał nagrzanych gór stawał się nareszcie do zniesienia… A kamyków to uzbieraliśmy kilka kilogramów 🙂 Chyba w domu skalniaczek sobie zbuduję??



DZIEŃ III
Jak byliśmy w Bóbrce to rozmawiałam z babką, która nas wpuszczała. Bo mieli przy kasie malutkie przezroczyste koniki do kupienia. Lilka takiego chciała, więc powiedziałam jej, że szklanego to mogłabym kupić, ale plastikowego nie ma mowy… A na to, ta babka do mnie, że szkło to piękne mają w fabryce szkła w Rymanowie. Tak więc postanowiłam wybrać się do fabryki szkła po szklanego konika 😉 I wiecie co? Okazało się, że w Rymanowie jest fabryka szkła artystycznego, gdzie nie dość, że można obejrzeć niezwykłą galerię (gdzie wszystko można kupić), gdzie jest ogród ozdobiony szklanymi rzeczami, to jeszcze posadzili NAS na krzesłach i zrobili dla nas show jak powstaje szkło!!! Niesamowite 🙂 Ja rozumiem, że sadzają wycieczki, ale mamuśkę z dziećmi która kupiła sobie szklanego królika (Lilka)?? Ale wspaniała przygoda! 🙂



Jadąc do dziadków mijaliśmy Haczów. Jest tam najstarszy w Europie kościół o architekturze zrembowej. Czas mieliśmy dobry, więc doń zjechałam. Jest obowiązkowy! Pierwsze moje skojarzenie to był gród Kajka i Kokosza. Kościół jest ogromny i klimatyczny. Polichromie są w większości wchłonięte przez drewno, ale widać je dość dobrze. Kręciliśmy się i wewnątrz, i po krużgankach i po dziedzińcu i nie było to nudne!




Widzę Bieszczady jako punkt obowiązkowy każdych wakacji. Atrakcje są nieprzewidywalne i zaskakujące! W samym tylko tym naszym regionie został nam do zobaczenia Iwonicz Zdrój i Krosno. Ach i sąsiedni do Haczowa kościółek z tego samego okresu. Tu jest po prostu NAJ!!!