bursztynowy tryptyk

  • Co ona ma na twarzy? Tak deszcz rozmył jej makijaż? – siedziałyśmy z Lilianą w aucie na światłach. Chwilę wcześniej złapała nas grado-ulewa i byłyśmy mokre jak kury. A przez pasy przechodziła babka z czymś dziwnym na oczach.
  • Nie. To rzęsy i brewki.
  • Kosmos. Jakoś tak ptasio wygląda. Mamo, chcę sowę- Mamy sowę w domu!
  • Nie… To było: On powiedział: Lubię orły, a ona mu na to: Jestem Twoim jastrzębiem.
  • Liliana, będziemy się smażyły w piekle, za to zaśmiewanie się ludzi!

Bo rzeczywiście byłyśmy mocno uchachane!

Dziś mam namiastkę LATA: dzieci w domu, mama w pracy, czyli jest napięcie. Panny JUŻ do szkoły nie chodzą, za to do szkoły poszedł Mieszko, którego rano trzeba było nakarmić. Potem panny chciały do jednego sklepu, bo mają stamtąd t-shirt, o który ciągle jest awantura (gładki, czarny, obcisły). T-shirt był tani, więc może być ich więcej. Pojechałyśmy, a ja oczywiście z laptopem, bo ja cały dzień coś robię. Z plecakiem, jak Polacy w Niemczech, ale tak wygodniej ten sprzęt przenosić… Później Łucja chciała do fryzjera, bo chciała sobie zrobić PASEMKA (pojedyncze – SŁONECZNE- włosy), a z Lilką musiałam pojechać do serwisu, bo jej rozpadł się telefon. W serwisie powiedzieli, że to usterka gwarancyjna i żeby spróbować to zrobić na gwarancji (co oznacza: wydrukuj dowód zakupu i znajdź pudełko), ale to tworzy INNY problem, bo panna lada moment wyjeżdża z ojcem na trzy tygodnie i co tu zrobić bez telefonu? No i tak jeżdżę, a w międzyczasie miałam dwa spotkania on-line i JEDNAK coś tam jeszcze robiłam. Niemniej jednak bez pracy on-line w życiu bym tyle tematów jednego dnia NIE ogarnęła, więc w sumie jestem BARDZO zadowolona!

Bursztynowy tryptyk. Łucja wydłubuje kamyczki, natomiast Mieszko przez chwilę jej pomagał, a potem zajął się gonitwą za patykiem Bibi!