Dzień prania, suszenia i prasowania (przy Thorze)

Pojechaliśmy na II-gą turę warsztatów garncarskich (tego lata musimy ich odwiedzić raz jeszcze, na szklenie wyrobów), a wracając podjechaliśmy do nowo otwartej lodziarni z tajskimi lodami. Teraz leżymy. Gorąco, więc obiad będzie minimum (fasolka, pieczywo i ogórki kiszone od Lutki, które dzieciaki pochłaniają słoikami). Zbieramy siły do kolejnej wakacyjnej rundy!

Nie wiem czy zaglądacie na bloga Łukasza Orbitowskiego, ale napisał rano fajną rzecz. Wpisy wrzuca raz w tygodniu i są dość osobiste. Od jakiegoś roku ma druga połowę, która podobnie jak on ma 10-letniego syna. Leży właśnie na łódce na Mazurach z tymi wszystkim ważnymi dla niego ludźmi i jest szczęśliwy. Napisał, że myśli o tych wszystkich wielkich tematach, które go zaprzątały i że już go nie dotyczą. To zabawne jak wiele życia mi zeszło na jałowych przemyśleniach o Bogu, Polsce, świecie, moralności, kondycji ludzkiej, moim i twoim powołaniu do celów zapisanych w życiu. To samo mówiła Kora w swoim ostatnim wywiadzie. Że ludzie myślą, o takich kwestiach: Bóg, Ojczyzna, Obowiązek, a liczy się człowiek. Tu i teraz. I że mało cieszymy się tym co mamy. Bardzo to wszystko trafne.



Dzieci ogólnie latem są niedomyte

– ja do Lutki, która zmartwiła się jak z TYM (co panny mają na włosach niżej) myć włosy 🙂

Zamarzyły się Łucji warkoczyki na włosach… Już rok temu, jak byliśmy nad Białym. I nawet podjechaliśmy WTEDY ostatniego dnia, ale akurat tych dziewczyn co to robiły nie było… A tu okazało się znaleźliśmy punkt gdzie ROBIĄ! 🙂

Właśnie wróciliśmy do domu. Koty czekały pod drzwiami (OBA) i nawet ZGODNIE. W bonusie załapaliśmy się wczoraj na mszę z chrzczeniem aut (św. Krzysztofa) i mamy poświęcony samochód 🙂

<><>

Łucja skasowała na komórce musicali bo się jej wieszało i nowym auto-czasozabijaczem są quizy. Są straszne 🙂 Np. wybiera zdjęcie najbardziej tajemniczych drzwi, odpowiada na pytanie, który przedmiot jest jej ulubiony, potem jeszcze naście równie oderwanych od siebie i wychodzi jej JAKI WIANEK do niej pasuje. ???? Tym razem spodobał jej się test JAKIE JEST TWOJE SZWEDZKIE IMIĘ? Zrobiła sobie i Mieszkowi (Astrid i Nils) i zaczęła robić Lili.

  • Lila, wybierz obrazek, który Ci się podoba. NIE TEN, bo znowu nam wyjdzie to samo!
  • Ten.
  • Dobrze… Jaki masz kolor oczu…. Jaki masz kolor włosów… Jaki smak lubisz?
  • A JAKI Ty wzięłaś??
  • Ja wzięłam kwaśny, a Mieszko słodki.
  • To ja wezmę gorzki.
  • Wyszło, że IDA! 🙂

MOON

U dziadków się wyspaliśmy i… umyliśmy. Tym razem nasze lubelskie lokum okazało się być hotelem robotniczym na przedmieściach, zatłoczonym i zdominowanym przez przybyszów ze Wschodu. Na osiem, 3 i 4 osobowych, pokoi była jedna łazienka, a życie zaczynało się o 5:30. 🙂 Bywa i tak… NIE bywaliśmy tam za często.

Czyści, wyspani i pachnący ruszyliśmy rano do wujka na Roztocze! Tu jest cudownie! :)) Widzieliśmy płynących Wieprzem kajakarzy, dzieci zrobiły sobie ice-challange, kto wytrzyma dłużej stojąc bosymi nogami w lodowatym źródełku i odwiedziliśmy pracownię jednego malarza.

<><>

Muszę też archiwizacyjnie dodać, że w nocy z piątku na sobotę wiedzieliśmy ZAĆMIENIE KSIĘŻYCA. Nie złapały tego komórki i aparat, ale szukam zdjęć w necie, bo dużo ludzi obok nas TO fotografowało. Czerwony księżyc unosił się nad Starym Miastem, my świeżo wyszliśmy z pokazów i było mistycznie.

Sztuki Mistrzów!

Ta impreza jest super!

Tradycyjnie już ruszyliśmy na Karnawał Sztukmistrzów do Lublina. Rok temu byłam tylko z Mieszkiem, bo panny były na koloniach, ale w tym roku udało się z całą trójką. Do wyjazdu przygotowaliśmy się. Większość karnawałowych wydarzeń zaczyna się od południa, więc porezerwowałam nam miejsca w innych lubelskich atrakcjach. I jeśli będziecie jechać też Wam tak polecam, bo do większości TYCH miejsc, bez rezerwacji NIE wejdziecie. Z pomocą przyszedł TEN blog, na podstawie którego ułożyłam trasę. Znalazły się na niej: Muzeum Cebularza (byliśmy już w Muzeum Piernika i Muzeum Rogala Świętomarcińskiego i to jest świetne!), podziemia pod starym miastem i Kaplica na zamku. Kaplica jest niezwykła, polichromie są bardziej bizantyjskie niż chrześcijańskie, a ze względu na wartość fresków wpuszczane są niewielkie grupy turystów. Mieliśmy też wejściówki na jeden biletowany show karnawału. Nieplanowanym miejscem odwiedzin było Lubelskie Centrum Konferencyjne, tuż obok którego serwowano najlepsze śniadania świata (piętrowe pancakes z malinami, chałki smażone na miodzie serwowane po żydowsku z boczkiem i chrupiące musli z jogurtem w długich pucharkach). Budynek ze szkła i stali ma 9 kondygnacji (6 nad ziemią), po których można się bezpłatnie przemieszczać. Na samej górze jest ogromny zielony taras widokowy, na 4 piętrze miejskie ule na kępach kwitnących roślin (zwiedzaliśmy), teatr, filharmonia, itd. W niektórych miejscach podłoga jest przezroczysta i widzisz tą przestrzeń w dół (niesamowite!).

 

I sam karnawał. To szereg występów buskerów (ulicznych artystów), akrobatów i żonglerów występujących w różnych miejscach miasta, jeden po drugim. Biuro imprezy rozdaje książeczki z harmonogramem, ale jest tego dużo więcej 🙂 Siedzieliśmy z planem i kombinowaliśmy co będzie kolejne i gdzie biegniemy na kolejny show. Niektóre miejscówki są same w sobie spektaklem. Taki np. wirydarz klasztoru, do którego przechodziło się korytarzami zdobionymi w obrazy przeorów sprzed setek lat. Wow.

No i oczywiście akrobaci na linach, czyli Urban Highline czyli zawody w chodzeniu na linach. Trwające chyba całodobowo. I rano nad takim leniwym jeszcze Starym Miastem i wieczorem, kiedy by przejść 10 metrów traciło się 30 sekund… Tłum, ale warto! 🙂

Kaplica na zamku:

Gra uliczna- gra logiczna:

Niżej jeden z występów. Hirosan, czyli busker z Japonii. Świetny i nieprzyzwoicie zabawny 😀

I Cafe Teatralna. Ja ciągle o tym piszę, ale tam jest najlepsza kawa mrożona na świecie. Jest tak dobra, że nigdzie indziej nie kupuję, bo jestem rozczarowana…

I bardzo fotogeniczne miasto:

Tunele pod Starym Miastem:

I mamusia rąbiąca pieróg biłgorajski 🙂

Tutaj absolwenci Wyższej Szkoły Cyrkowej szykują się do występu:

I ta sama scena w nocy, gdy odbywał się na niej koncert:

Znak drogowy z katem:

Most Grodzki (prowadzący do Grodu), o różnych porach dnia:

I Muzeum Cebularza, gdzie awansowałam na pomocnika piekarza :)) Ale wiedziałam jaki mak się używa do cebularzy! Niebieski! Lila odmierzała mąkę, a Łucja robiła rozczyn!

Na koniec hipnotyzujące Centrum Konferencyjne:

Rncarski

Zabrałam towarzystwo na warsztaty garncarskie. Placówka podlega pod gminę, więc dla nas są to zajęcia praktycznie bezpłatne. Musimy pojechać za tydzień, żeby poprawić i jeszcze później z raz w sierpniu, żeby pokryć wyroby szkliwem. Dzieci lepiły, a ja rozłożyłam się na kocyku przed świetlicą. Tuż obok jest las i zabrałam się za czytanie. Raz strzeliłam Lilce fotkę, gdy wybiegła z budynku, żeby znaleźć liście do odgniatania ich na miskach, a resztę zdjęć zrobiła prowadząca. Kontynuacja będzie, mogę więc tylko zaznaczyć, że Łucja robiła zwierzątka, Lila miski, a Mieszko jeżyka.

Powoli się też pakujemy, bo jutro rano zaczynamy kolejną letnią turę. Rzuciliśmy sobie kolory na włosy, bo tryb wakacyjny zobowiązuje! W sobotę dotrzemy do dziadków i wtedy się zgłosimy! 🙂

Będą do obiadu…

Poszłam wczoraj z dziećmi zrywać kwiaty do wazonu. Wokół pola i łąki i lubię czasem sobie takie polnego chabazia do wazonu wstawić. Idę i patrzę, że przy strumyku kępy chrzanu. No i tak pomyślałam, że narwę, to kupię na rynku buraki i zakiszę. Pochyliłam się, żeby wykręcić korzeń, a jak się podniosłam to widzę, że dzieci skoczyły w bok i coś zbierają na polu… Po chwili radośnie podbiegły krzycząc: Mamy ziemniaki na obiad! Do kotletów! 🙂

No i to bardzo fajna akcja 🙂 Okazały się, że przydarzyło im się to już u taty, który też mieszka w polu, może nawet trochę dzikszym, bo zaraz za płotem im jeżdżą kombajny i dzieci wracają z wiedzą, kiedy się zbiera jęczmień 🙂 I jest to pozytywne, bo wiedzą skąd się bierze żywność. Że nie pochodzi z lady chłodniczej czy z ryneczku Lidla. Dawno temu na wykopkach w przedszkolu była Lila i też mi się to podobało.

Naście lat temu robili w Niemczech testy dzieciom i okazało się, że prawie wszystkie uważały, że naturalny kolor KROWY to fiolet i od tamtej pory środowiska pro-zwierzęce pilnują, żeby zwierzęta w reklamach przedstawiać w kolorach rzeczywistych. Bo rosną takie dziwolągi, jak ja i mój brat, którzy mieliśmy przez chwilę kurę, bo przyszła od jakichś sąsiadów, a gdy zniosła jajko brzydziliśmy się je zjeść (bo jak tu zjeść jajko Renaty?). A ci okazuje się ziemniaki potrafią z pola zbierać! 🙂 Bez obaw, dziś rano na rynku już kupiliśmy warzywa i owoce, ale wczorajsza akcja była niezła.

Kupiłam też dziś porzeczkę. Nie wiem czy trafiliście na reklamy różnych sołectw, które ogłaszają, że zapraszają na zbiór owoców. Zbierasz ile chcesz i wszystko jest Twoje. Na Podlasiu, na Mazowszu, gdzieś mignęło mi też jedno z Wielkopolski. Głównie porzeczek. Jak jechaliśmy z dzieciakami nad Bugiem to stały całe pola tych czarnych owoców, których nikt nie zbierał. Bo wszyscy rzucili się na borówkę i porzeczka odeszła w niepamięć… A ŹLE! Porzeczka jest bardziej aromatyczna i dżemy czy kompoty TYLKO z porzeczki są takie wybitne :)) Wczoraj do filmu zrobiłam pleśniaka z porzeczką i poszedł cały. Od razu! 🙂 WIWAT PORZECZKI! :)))

<><>

Rozpoczęliśmy akcję: Witaj szkoło 🙂 Zaczęła ją Łucja, która na ostatnich zakupach ze mną kupiła sobie ZAPACHOWE ZESZYTY (to będzie tegoroczny hit 😉 No i maluchy TEŻ chciały. Po rynku pojechaliśmy więc na pierwszą część szkolnych zakupów. Mamy bloki, zeszyty i kleje. Oraz piórnik dla Mieszka. I dużo przedszkolnego zapału! 🙂

Filmspiracje

Dużo oglądamy tego lata filmów. Nie na wyjazdach, lecz gdy siedzimy w domu i pogoda jest średnia. Wtedy zamiast kanałów dziecięcych wieczorem robimy sobie regularny seans z chrupakami, przekąskami i lemoniadą. Podobał nam się Avatar i Legion Samobójców. King Kong Wyspa Czaszek średnio. Dzieci nie złapały idei Zimnej Wojny, która jest przydatna do zrozumienia pewnych rzeczy w tym filmie. Świetne były Fantastyczne Zwierzęta, Strażnicy Galaktyki i John Carter

Do oglądania, żeby czymś zająć łapki, są koraliki. Miały trzy naczęte słoje, ale Łucja na urodziny dostała jakiś inny zestaw i wykopały zabawkę na nowo. Wzory wymyślają same i są świetne. Ja na ogół przy tym oglądaniu prasuję, więc gdy kolejny zestaw jest gotowy, to od razu zaprasowuję. Wspaniały jest zestaw owadów zrobiony przez Mieszka (wyżej). Ślimaki, pająki, motyle i mrówki. Łucja robi duże formy, z których potem powstają podstawki. Kiedyś robiliśmy podstawki dla dziadków, ale wtedy sklejałam dwie różne i nie wyszło to dobrze, bo było nierówno. Teraz gotowy zaprasowany wzorek przyklejamy na filcową podkładkę i jest zdecydowanie lepiej!

Pod podkładkami macie foto broszek. Z kilku wzorów, które mi się podobają NAJ, zrobiły broszki. Z tyłu jest przypinka. To jest wiśniowe drzewo Lilki, arbuz, ważka i dinozaur Mieszka!

I jeszcze Harley Quinn, która była zwyczajnym minifigsem, a awansowała do bycia samochodowym breloczkiem!

Dziś na wieczór mamy zaplanowaną Wonder Women!

Moja matka zawsze wygrywa

– „Biała księżniczka”, kolejny świetny serial historyczny. Rzecz się dzieje w Anglii w czasach początku dynastii Tutorów.

Jeśli chodzi o wakacyjne tendencje wygrywają koncerty. Zaczęło się od Rolling Stonesów, na które dotarła część moich znajomych i Open Air-a, na które dotarła kolejna grupa. Pytałam się sąsiada, gdzie jego 15-letni syn wybywa na wakacje i usłyszałam, że całe lato mają maraton koncertów i nie może nigdzie wyjechać. Ale oni idą nurtem metalowym i spośród wymienionych zespołów kojarzyłam tylko Iron Maiden. Wczoraj w Dolinie Charlotty był Billy Idol, na którego dotarła kolejna grupa (ta, którą bym zresztą o to nie podejrzewała!). Trwa Olecko Festiwal (jeden znajomy), a w weekend zaczyna się Woogi Boogi Festiwal, gdzie jadą wszystkie znane mi pin-upy (lub przynajmniej spora ich reprezentacja). Jest jeszcze koncert Eda Sheerana, na który dwóch znanych mi ojców zabiera swoje córki i Kostrzyń nad Odrą, gdzie też sporo znajomych jedzie. No i takie trochę zazdro. Rock&Rolla nie lubię ale Billy Idola chętnie bym posłuchała. BO planów koncertowych nie mam żadnych, ale umówmy się to OSTATNI taki rok 🙂

 

Za to dziś wybrałam się na bieg. Bieg miłośników lasu, na którym byłam już w zimie, a dziś była edycja letnia. Bieg jest bezpłatny, mam piękny drewniany medal, fioletową koszulkę, sadzonkę kosodrzewiny (na 1 zdjęciu ten zielony wiecheć po lewej) i torby gadżetów (z całą pewnością przyda się zielony ręcznik na siłownię). Czas miałam lichy, to było 5 km, ale było bardzo gorąco, co widać na zdjęciu (czerwona twarz w dole ramki to 10 minut PO biegu). Dostałam również kompot, grochówkę i kiełbaskę, więc obiadu już nie robię!

Projekt PSZCZOŁA

Dzieci pojechały do taty, a ja skosiłam trawę i zajęłam się czymś co chodziło mi od jakiegoś czasu po głowie…

Primo: zasadziłam kwitnące latem kwiaty do donicy przed domem. Jeżówkę (to różowe) i nachyłka (żółte). Oba kwiatki są wieloletnie, ale jeśli wytrzymają do końca sierpnia, przy moim natężeniu wakacyjnych turnusów, to będzie doskonale. Wiosenne bratki padły jakiś czas temu, w ich miejscu pojawiły się jakieś zielone chwasto-samosiejki, no a przecież zapylające potrzebują kwiatów i kolorów!

I drugie: reaktywowałam domek dla owadów w ogródku. Obiekt się urwał, więc podwiesiłam go na sznurku (wiem, trzeba by nowy, ale to na kolejną wiosnę) i zalałam wywarem cukro-wody z przewagą cukru. Ciepłym, żeby cukier dobrze się rozpuścił i obkleił elementy. Po co? Podobno ma to spełniać rolę takie sos-szpitala dla pszczół. I rzeczywiście coś koło niego JUŻ brzęczy.

Będąc w ogrodniczym wyrobiłam sobie też kartę stałego klienta, bo za dwa miesiące będę sadzić wrzosy!



Plener

Jechaliśmy. Łucja tradycyjnie obok jako nawigo. Skończył się asfalt, zaczął się step. Zwątpiłam:

  • Łucza, pewna jesteś, że TO dobra droga?
  • A czego Ty się spodziewałaś po takiej głupiej nazwie??
  • Nawierzchni bitumicznej?
  • Przecież był napis: „koniec utwardzonej nawierzchni bitumicznej”! Jeszcze dwa kilometry prosto.

Na Land Art Festiwal chciałam się wybrać już rok temu 🙂 I w tym dotarliśmy. Btw. TA głupia nazwa to Bubel Granna, czyli miejscowość gdzie odbywa się festiwal… Tegorocznym tematem było ŚWIĘTO. Jak stałam przy instalacji z suszących się kaleson rozwieszonych 150 metrowym sznurze, zadzwoniła Lutka. Gdy jej opowiedziałam, co właśnie oglądam, powiedziała, że sama mi może zrobić taką instalację :)) Ale to nieprawda, bo NIE ma tylu śnieżobiałych kaleson!!! :))

Tuż obok jest Grabarka – święta góra dla prawosławnych. I to jest miejsce, które musicie odwiedzić! Jest naprawdę wspaniałe. Nigdzie na trasie nie spotkaliśmy tylu turystów co tam, ale było to całkowicie uzasadnione. Obiekt jest zadbany, klimatyczny, a dzieci były nim zachwycone. W sklepiku za złotówkę można kupić płócienne chusteczki, którymi można się obmyć z trosk i problemów w strumyku wyciekającym spod góry. Potem te ściereczki tam się zostawia, jako porzucanie TEGO co nas gnębiło 🙂 Jest studnia z pompą, gdzie można nabrać sobie wody na drogę i czynny klasztor.

Nocleg mieliśmy w Muzeum Ziemiaństwa Polskiego i to też jest warte do wpisania na listę do odwiedzenie w tamtej części Polski. Jak podjeżdżaliśmy to dzieci się zapytały, czy możemy wieczorem pójść na wyspę w tym pałacyku, lecz odparłam im, że TAM nocujemy 🙂 CAŁY dworek był nasz. Umówiłam się przy rezerwacji, że ZMIEŚCIMY się do dwójki (w cztery jakby nie było osoby) i nie było z tym problemu. Byliśmy jedynymi gośćmi, pokoje były fantastyczne a rano dostaliśmy jeszcze gigantyczne śniadanie.

Dwie atrakcje na trasie były średnio udane. Barokowy Węgrów słynący z lustra Twardowskiego był niewypałem. A zamek w Liwie, głośny z żółtej damy, która straszy w nocy, jest w remoncie. W tym drugim załapaliśmy się na czynną zbrojownię, gdzie MOŻNA mierzyć hełmy!

Jedzeniowo najlepiej odnaleźliśmy się w Siemiatyczach. Jest tam zalew, miasto zabiega o status uzdrowiska i to taki tłoczny kurort w stylu Okuninki nad jeziorem Białym.

Najpierw fotki z Land Art Festiwalu (tu pełne info o wydarzeniu). To wyżej to symboliczne ognisko!

Kępy zboża upięte jak palmy:

Wielkie ognisko? Z ziemniakami?

A to niżej to wielki ul. Jeszcze niezasiedlony.

Grabarka. Góra krzyży. Wierzący wnoszą je na górę i zostawiają tam. Czasem są to krzyżyki, które mieli zawieszone na szyi, czasem wielkie drewniane koromysła w wygrawerowaną intencją, a czasem dwa patyki połączone plastikową folią.

Niżej obmywanie się w źródełku.

Oraz studnia z pompą do nabierania wody. Takie studnie są przy każdej prawosławnej świątyni, więc dzieci opanowały działanie pompy.

Niżej nasz hotel. Tu macie linka, ->poważnie polecam jako miejscówkę. My na pewno jeszcze kiedyś tam będziemy!

Liwska galeria hełmów ;D

I tyle. Macie jeszcze sfinksy w Siemiatyczach i naszą najnowszą samochodową dekorację! Btw. Siemiatycze przypominały dzieciom Włodawę. W jednym mieście tuż obok siebie świątynie różnych wyznań i podobna kresowa architektura.