Jechaliśmy. Łucja tradycyjnie obok jako nawigo. Skończył się asfalt, zaczął się step. Zwątpiłam:
- Łucza, pewna jesteś, że TO dobra droga?
- A czego Ty się spodziewałaś po takiej głupiej nazwie??
- Nawierzchni bitumicznej?
- Przecież był napis: „koniec utwardzonej nawierzchni bitumicznej”! Jeszcze dwa kilometry prosto.
Na Land Art Festiwal chciałam się wybrać już rok temu 🙂 I w tym dotarliśmy. Btw. TA głupia nazwa to Bubel Granna, czyli miejscowość gdzie odbywa się festiwal… Tegorocznym tematem było ŚWIĘTO. Jak stałam przy instalacji z suszących się kaleson rozwieszonych 150 metrowym sznurze, zadzwoniła Lutka. Gdy jej opowiedziałam, co właśnie oglądam, powiedziała, że sama mi może zrobić taką instalację :)) Ale to nieprawda, bo NIE ma tylu śnieżobiałych kaleson!!! :))
Tuż obok jest Grabarka – święta góra dla prawosławnych. I to jest miejsce, które musicie odwiedzić! Jest naprawdę wspaniałe. Nigdzie na trasie nie spotkaliśmy tylu turystów co tam, ale było to całkowicie uzasadnione. Obiekt jest zadbany, klimatyczny, a dzieci były nim zachwycone. W sklepiku za złotówkę można kupić płócienne chusteczki, którymi można się obmyć z trosk i problemów w strumyku wyciekającym spod góry. Potem te ściereczki tam się zostawia, jako porzucanie TEGO co nas gnębiło 🙂 Jest studnia z pompą, gdzie można nabrać sobie wody na drogę i czynny klasztor.
Nocleg mieliśmy w Muzeum Ziemiaństwa Polskiego i to też jest warte do wpisania na listę do odwiedzenie w tamtej części Polski. Jak podjeżdżaliśmy to dzieci się zapytały, czy możemy wieczorem pójść na wyspę w tym pałacyku, lecz odparłam im, że TAM nocujemy 🙂 CAŁY dworek był nasz. Umówiłam się przy rezerwacji, że ZMIEŚCIMY się do dwójki (w cztery jakby nie było osoby) i nie było z tym problemu. Byliśmy jedynymi gośćmi, pokoje były fantastyczne a rano dostaliśmy jeszcze gigantyczne śniadanie.
Dwie atrakcje na trasie były średnio udane. Barokowy Węgrów słynący z lustra Twardowskiego był niewypałem. A zamek w Liwie, głośny z żółtej damy, która straszy w nocy, jest w remoncie. W tym drugim załapaliśmy się na czynną zbrojownię, gdzie MOŻNA mierzyć hełmy!
Jedzeniowo najlepiej odnaleźliśmy się w Siemiatyczach. Jest tam zalew, miasto zabiega o status uzdrowiska i to taki tłoczny kurort w stylu Okuninki nad jeziorem Białym.
Najpierw fotki z Land Art Festiwalu (tu pełne info o wydarzeniu). To wyżej to symboliczne ognisko!
Kępy zboża upięte jak palmy:
Wielkie ognisko? Z ziemniakami?
A to niżej to wielki ul. Jeszcze niezasiedlony.
Grabarka. Góra krzyży. Wierzący wnoszą je na górę i zostawiają tam. Czasem są to krzyżyki, które mieli zawieszone na szyi, czasem wielkie drewniane koromysła w wygrawerowaną intencją, a czasem dwa patyki połączone plastikową folią.
Niżej obmywanie się w źródełku.
Oraz studnia z pompą do nabierania wody. Takie studnie są przy każdej prawosławnej świątyni, więc dzieci opanowały działanie pompy.
Niżej nasz hotel. Tu macie linka, ->poważnie polecam jako miejscówkę. My na pewno jeszcze kiedyś tam będziemy!
Liwska galeria hełmów ;D
I tyle. Macie jeszcze sfinksy w Siemiatyczach i naszą najnowszą samochodową dekorację! Btw. Siemiatycze przypominały dzieciom Włodawę. W jednym mieście tuż obok siebie świątynie różnych wyznań i podobna kresowa architektura.