Kwiaty i procesje

Od lat obiecuję sobie, że na Boże Ciało pojadę do Łowicza. UNESCO uznało tamtejszą procesję za najbarwniejsze wydarzenie Europy Wschodniej. Ale nie w TYM roku, tym bardziej, że to trzeba starannie zaplanować, bo całe miasto jest zamknięte. Koło 11-stej wydaję dzieci i to blokuje cały dzień. No i jest niesłychanie gorąco… Koło szkoły ustawili kurtynę wodną i zacytuję Lilinę, która mówi: Przed szkołą biorę prysznic i po szkole TEŻ (czyli korzysta z kurtyny 🙂 No a jak JUŻ pojadą to ja zrobię to co czasem jest na koniec burzliwych filmów, czyli wejdę do domu, zamknę drzwi i zrelaksowana oraz uśmiechnięta zajmę się czymś co robię zawsze (w moim przypadku prasowaniem 🙂

<><>

Mam dla Was dwie fotki. Pierwsza to szczerbaty Mieszko. Druga górna jedynka została wyrwana wczoraj po kąpieli, a Zębuszka w nocy przyniosła zamawianego pluszaka. Marzył o małpce z błyszczącymi oczami, ale dostał szympansa, który już otrzymał imię WASABI…

Kolejna fotka jest bardziej w nastroju dzisiejszego dnia. Trafiliśmy ostatnio do Muzeum Diecezjalnego i tam w wielkiej szklanej misie były cytaty świętych, zakonników i kościelnych myślicieli. Fortune Cookies. Bardzo lubimy takie rzeczy, więc zalosowaliśmy. Łucja miała: „Korzeniem wszelkich kryzysów jest brak prawdy” (wyjątkowo trafne dla tej panny), Lila – „Żadne dzieło duchowe nie rodzi się bez wielkich boleści” (i to też idealnie dopasowane), Mieszko: „Powinno się być dobrym jak chleb” (to przecież przyjaciel całego świata) , a ja: „Ten kto nakłada na nas krzyż umie ten ciężar uczynić lekkim” :)) I z takim planem rozpoczynam długi weekend! 😀

a psik!

Gdy pierwszy raz pojawiła mi się myśl o dziecku (Justyna, lat 28) zamarzyła mi się dziewczynka. Też taka patykowata i z alergią. Wiem, wstrętne to, że tak dziecku życzyłam, ale wymyśliłam, że dzięki temu będzie zawsze na początku czerwca jechać na wakacje. Nad morze, w góry, albo gdzieś w zupełnie inny klimat. I w ten sposób organizm wymusi na niej określony tryby życia. No bo jak tak wyjedziesz poza strefę pylenia i wracasz to się wzmacniasz i uzdrawiasz, a alergia znika.

I wygląda na to, że wykrakałam. Obie panny maja katar o poranku, swędzą je uszy i gardła. Jak załatwię mojego alergologa zajmę się więc nimi, ale już im zapowiedziałam, że może być tak, jeśli diagnoza się potwierdzi, że na początku czerwca będziemy się wymykać na kilka dni na wakacje. Czyli stopnie muszą być dobre.

<><>

Liliana miała sesję z plusem. To taki ogólnopolski egzamin z matematyki, średniujący je na tle innych uczniów.

  • Lilkuś, jak Ci poszło?
  • Nie zrobiłam części geometrycznej, bo nie miałam tych wszystkich urządzeń jak linijka i ekierka.
  • Ale dlaczego nie miałaś??!
  • Bo nie miałam.
  • A nie mogłaś od kogoś pożyczyć?
  • Z jednej strony siedziała Maja i ona też nie miała, a z drugiej chłopcy, a oni nigdy nie mają.
  • A nie mogłaś pana poprosić, albo kogoś innego?
  • Kogoś innego nie, bo pan mógł by pomyśleć, że ściągam.
  • A pana?
  • Gdybym podniosła rękę to by pomyślał, że już skończyłam.

Śmiać się czy płakać? 🙂 Tak się kończą marzenia o czerwonym pasku :))

Niech pan zapyta matkę, które dziecko jest najmądrzejsze. Oczywiście, że jej.

 – Kałasznikow, który odpowiedział na pytanie: „Który automat jest najlepszy na świecie?” – Hugo Bader, W rajskiej dolinie wśród zielska.

Skończyłam posiadane audiobooki i włączyłam radio. Przypomniano mi boski kawałek Stinga i Shaggiego, a potem zaczęły mnie bombardować reklamy. Klej do glazury i pierś kurczaka w promocji. I tak przez godzinę. Nie wiem czy jakoś tak trafiłam, czy ostatnio rzeczywiście reklam więcej, ale na wszelki wypadek podjechałam do biblioteki po kolejną porcję czegoś do słuchania. Niby nie jeżdżę dużo, ale nawet na tych trasach rynek-siłownia-dom mogę sobie słuchać (btw. truskawki są absolutnie wybitne w tym roku). Tym razem lecę reportażami.

<>

Mieszko miał w szkole Galę z okazji Dnia Mamy i Taty. Pięknie wszystko bardzo, mam też kolejną porcję samodzielnie zrobionych PREZENTÓW. I dziś rano niezłą akcję widziałam. Na rowerze do szkoły jechał samodzielnie kolega Mieszka. Zdziwiłam się, że sam, ale powoli ZA NIM toczył się szary suv… Pod szkołą auto sie zatrzymało i wysiadła mama tego kolegi. :)) To naprawdę niesamowite, jakie pomysłowe są mamy 🙂 Ona po prostu jechała później gdzieś dalej, a on chciał do szkoły na rowerze, więc tak dojechali 😉

nowy tydzień

Panny położyły poprawkę egzaminów na rowerowe prawo jazdy. I dobrze. Przynajmniej nie muszę kupować przedniej lampki na rowery. Kolejna próba za rok. Inna sprawa, że strasznie bzdurny ten egzamin. Obie poległy na mapkach z pierwszeństwem. Czy wiecie, że jak jak jest rondo i nie ma znaku „ustąp pierwszeństwo przejazdu” to rondo nie jest nadrzędne? Przy omawianiu tej ilustracji pani im powiedziała, że to się bardzo rzadko zdarza. To po co oni to omawiają? Dlaczego egzamin jest egzaminem z wyjątków? Ja rozumiem jak zdajesz samochodowe, to ileś tam godzin wyjeżdżasz, ale na rower dla 10-latków? Oni mają się poruszać po ścieżkach, jeździć bezpieczne i nie muszą wiedzieć jaka jest kolejność sprawdzania gotowości technicznej pojazdu (ogumienie, oświetlenie, wysokość siodełka). To jest coś czym zajmuje się rodzic, a jak nie ma powietrza w oponach to po prostu trudniej się pedałuje.

<>

Widzieliśmy się w weekend z dziadkami, babcia dostała nowy wianek i pożyczyłam jej „Niedźwiedzia i słowika” (fajne). Wianek robiła Lilka i miała fazę na groszki…

Z tyłu za nią piwonie. Moje ulubione kwiaty. Nie od dzieci, ale też dostałam 🙂

<><>

I jeszcze Wam wrzucę Klarensa. Po tym zaczipowaniu przypomniało mu się, że ma dom 🙂 Przychodzi częściej i czasem nawet na chwilę zostaje. Dziś rano wyszedł sobie do ogródka i siadł na słonecznej plamie:



Dzisiaj realizowaliśmy program kulturalny…

Jedna wystawa, którą chciałam zobaczyć się kończyła, inna zaczynała, więc ładnie można było je spiąć 😉

 

Pierwsza dotyczyła Afroamerykanów w PRL-u. W 1955 roku, po Światowym Festiwalu Młodzieży, w kraju nad Wisłą zaroiło się od przybyszów z Czarnego Lądu. To fragment polityki ZSRR, która wspierała obywateli krajów post kolonialnych, którzy uwolnili się z jarzma niewoli imperialistycznej 😉 I w taki sposób napływali do nas studenci z Nigerii i Konga. Dostawali stypendium w dewizach i byli całkiem niezłymi bonzami. Na wystawie były zdjęcia ze ślubów, gdzie widać, jak teściowie (autentycznie) cieszyli się z takich egzotycznych zięciów, z imprez (studencki wypad na plażę zawsze obowiązkowo z przybyszem z Afryki) i miejsc pracy. Przy wielkiej fotografii pierwszego czarnoskórego ginekologa z noworodkiem na ręku pytałam się Liliany czy nie przestraszyła by się gdyby jako pierwszego człowieka zobaczyła właśnie jego, usłyszałam, że NIE. I że JA jestem dużo bardziej przerażająca (ale akurat była na mnie zła). To były niezłe czasy. Nie było rasizmu i ksenofobii, a NOWI byli traktowani jako celebryci i towarzyski niezbędnik (coś jak atrakcyjna Azjatka współcześnie). Warto dodać, że bezmyślnie lokowano ich w tych samych pokojach akademickich, a często były to kraje skłócone plemiennymi wojnami i w jednym pomieszczeniu mogło być dwóch zaciekłych wrogów.

Druga wystawa to Beksiński. W ubiegłym tygodniu (do prasowania) obejrzałam „Ostatnią rodzinę” i byłam merytorycznie przygotowana do odbioru. Wytłumaczyłam dzieciakom kim był i dodałam, że dla mnie to, że tworzył fenomenalne i oderwane od tego świata fantastyczne wizje, to coś absolutnie niezwykłego. Żadne okoliczności jego życia nie dawały możliwości twórczego oderwania czyli wszystko musiało być w jego głowie.

I teraz smaczek rozładowujący patos całego wpisu 🙂

Była książka pamiątkowa, czyli coś co ZAWSZE jest używane. Dziewczyny NIE zaniedbują okazji do „zaczekowania się”. Wpierw wpisała się Łucja: Fajnie było, a potem długopis wzięła Liliana (tak to ONA trzyma długopis jak młotek) i po przecinku dopisała: tylko boli mnie noga i podpisała Lila (więc wykrzyknęłam: NIE dawaj nazwiska, bo jeszcze ktoś nas będzie ścigał 🙂 i Łucja.

😀

                                    

z przeszkodami w dzień matki

  • A Pani w jakiej serii biegnie?
  • 3 razy w Kids. To jak Rekrut wychodzi.

Na Dzień Matki wymyśliłam dzieciom bieg z przeszkodami… Właściwie nie to że jakoś celowo, ale akurat tak wypadało, to pomyślałam: niech będzie 🙂

 

Dzieci podobnie jak dorośli mieli napisane numery na policzkach. Ale ponieważ bieg nie był na czas, to zawody na „dotarcie do mety i zaliczenie przeszkód” nie było numerów startowych, a cyfrę dzieci wybierały sobie same. Mieszko wybrał 30, Łucja 12 (jej dzień urodzin), a Lilka po dłuższej chwili (cóż za fascynujące pytanie) porzuciła 100 i wybrała 2018.

Zaczynały dzieciaki od rozgrzewki:

Start był podzielony na grupy wiekowe. Mieszko biegł sam, dziewczyny razem, ale jedna na początku fali, druga na samym końcu.

Niektóre przeszkody były wodne. Np. przelot na linie na drugi brzeg zawsze kończył się w wodzie. A zjazd z jednej górki polegał na wodnym ślizgu… (ubrania na zapas mieliśmy w aucie).

 

Ta przeszkoda niżej nazywa się „porodówka” i chodzi w niej o przeciśnięcie się pod oponami…

Była pajęczyna („czarna wdowa”):

I nie zabrakło opon, czyli „koszmaru wulkanizatora”:

Było przejście po równoważni- bujaku:

Itd, itd przez naście kolejnych przeszkód:

A to wręczenie medali:

W pakietach były bandamy, które Łucja uznała jako te, które się „przydadzą” i puchate króliczki z bateryjkami 🙂 Towarzystwo zadowolone! 🙂

<><>

Lecz słodko i idealnie też było 🙂 W domu otrzymałam morze laurek i instalacji plastycznych (boję się wejść na strych, bo one tam od tygodnia tworzyły i ja miałam zakaz wstępu) oraz przyniesiono mi posiłek do sypialni… Sernik sama sobie zrobiłam, ale oprawa wspaniała! 🙂

nazwy

Jechaliśmy autem i Łucja łapała mijane po drodze wi-fi:

  • Ależ ludzie różnie nazywają swoje sieci! Miałam już Gwiazdę Śmierci, Chatę Lewego, Grażynę i Grażynę Strych.

Będziemy szukać kolejnych 🙂 I śmieszne jest jakie niki wymyślają dla siebie dzieci jak zakładają sobie gdzieś konta. Lilka to ostatnio Cukierek, a Mieszko: [MieszkoPodłogaCool], czyli Mieszko_Cool.

<>

Mam na rynku super gościa z zielonym. Sprzedaje pęki rukoli, kolendry, lubczyku, szczawiu i szpinaku. Zawsze u niego ten ostatni kupuję, ale dziś patrzę, że ma też miętę 🙂 Taką pieprzową.  A widziałam, że babki na siłowni wkładają sobie gałązki do butelek z wodą mineralną… Więc od dziś dzieci do szkoły też będą takie dostawać 🙂

<><>

Pokażę Wam jeszcze projekt, który Łucja przygotowała na angielski. Mieli przygotować jakąś formę tablicy motywacyjnej domowych obowiązków:

DZIŚ? Spryskałam róże, bo żrą je mszyce, załatwiłam jedną urzędową sprawę i wracam do ogródka.

Mignęła mi super oferta, że Tel Aviw za 98 PLN. Tam i z powrotem? Dokładnie! Tyle, że musiałbym wykupić kartę członkowską linii lotniczych. I mieć NA hotel 🙂 Niezłe. Kiedyś to zrobię. Wylot na początku czerwca, czwartek-wtorek. Fajne… Tyle, że co by nie było, NIE można opuszczać szkoły. Lilka w ubiegłym tygodniu opuściła trzy dni i zaległości tyle, że wszystko się wali. Nawet ta ukochana matematyka nagle kuleje. Łucji nie było przez pół dnia i nie wie z czego jest dzisiejszy sprawdzian z historii, a żadna koleżanka nie była od wczoraj telefonicznie uchwytna. Na pewno dział piąty, ale pani zawsze wrzuca jakieś „haki”. I tych haków nie znamy.

<><>

Pamiętacie wczorajszy hit? Otóż to grona posiadaczy musicali dołączył Mieszko (korzystający z apki na komórkach sióstr). Założył sobie konto i nakręcił swój pierwszy filmik. Właściwie to został nakręcony. Gościnnie występuję ja (jako stewardessa). Tak wiem, że miałam rozpięty pasek… 🙂

Mieszko wykonuje TEN fragment, który WAM pokazuje:

Nasze pokolenie tamagotchi,
Dziwne urządzenie bada oczy
Smutek kiedy siedzę w samolocie,
Stewardessa do mnie gada o czymś
Lata wokół mnie, ma talie osy
A ja jestem zakochany w kobiecie co ma mnie dosyć, stop

It is said that girls with dreams become women with vision

Maghan Markle, ta kobieta jest niesamowita 🙂

 

Zakończyły się Zielone Szkoły, wróciła nawet ostatnia gimnazjum z Disneylendu, ale wcale się nie uspokoiło… Rozpoczęło się doroczne trwonienie składek z rady rodziców i ruszyły jednodniowe wycieczki… Dziś wyprawę miał Mieszko, a jakoś w przyszłym tygodniu ma Łucja. To dość dezorganizujące i cały czas wylatują mi z głowy kolejne terminy :/ Pannom już zapowiedziałam: WY pilnujcie tego SAME.

Dziewczyny położyły rowerowe prawo jazdy (na mapkach kto jak ma jechać), ale na szczęście Lila BARDZIEJ niż Łucja 🙂 Gdyby było odwrotnie byłby niezły dym! Poprawkę obie mają w piątek. Dla równowagi Mieszko dostał ocenę gotowości szkolnej i zgodnie z przewidywaniami jest absolutnie genialny. Umiejętność skupienia uwagi wybitna, umiejętność czytania: poziom klasy drugiej, wiedza ogólna i talenty społeczne – powyżej przeciętnej.

<><>

  • Mamo, a tamagotchi coś znaczy, czy to tylko takie słowo? – zapytała Łucja zedwa miesiące temu.
  • A wiesz, że znaczy… To była kiedyś taka zabawka japońska. Takie urządzenie udające zwierzątko. Gdzie to usłyszałaś?
  • Coś jak Talking Angela?
  • Niezupełnie. To takie pixelowe było.
  • Ja chyba to widziałam!

Tamagotchi to taki hit sprzed Zielonej Szkoły, którego słuchają wszyscy w klasach dziewczyn. Do tego układają musicali, a testy/słowa utworu znają wszystkie 🙂

zaczipowani

Mam znajomą, która pracuje w schronisku. Czasem o tym opowiada i chociaż najbardziej dramatyczne są psie losy, mnie najbardziej bolą sprawy kocie. Straszne są historie o małych kociakach, które są zwożone w maju i w czerwcu i których właściciele beztrosko mówią: żeby miały szansę na życie, na co ona im odpowiada: przeżywa 30% kotów, kociaki bardzo nieliczne. Ale najstraszniejsze dla mnie jest to, że do schronisk wpadają koty domowe, które mają własny dom. Mechanizm zawsze jest taki sam. Straż miejska dostaje sygnał, że jest bezdomny kot, ma obowiązek go odebrać i to też robi. A to jest zwyczajny kot, który po prostu wyszedł na spacer. Czysta i mrucząca kulka. Puchata i zadowolona. Taka, która jest ufna i lubi być głaskana. Wyszła z domu, zeskoczyła z balkonu, a może mieszka na parterze i czasem wychodzi. I ta moja znajoma mówi strażnikom: NIE przywoźcie mi tych domowych kotów. Zostawcie go tam gdzie był, niech ten życzliwy co Was zawiadomił weźmie go do domu i rozwiesi plakaty. Bo po koty do schronisk nie przyjeżdża nikt. Po prostu nikomu nie wpada do głowy, że one wylądowały w schronisku. Myślą, że może wpadły pod samochód, albo wrócą pod koniec lata, a one utykają w klatkach do końca swojego życia.

To jest/to był mój największy lęk jeśli chodzi o Klarensa. NIE że zginie walcząc, albo, że uzna że będzie dziki/wild i odejdzie gdzieś na pola (bo wierzę, że zawsze wpadnie do mnie na tłustą śmietankę). Tylko, że ktoś go złapie, odłowi i umieści w klatce. I nawet gdyby przeżył i adoptowano go, to przecież on nie umie być w zamknięciu. Wczoraj wpadł na śmietankę, więc ja go podle zapakowałam do auta i zawiozłam do vet. Miał rany na szyi, tak jakby ktoś zagryzał, więc równolegle z czipem dostał antybiotyk i zastrzyk przeciw kleszczom (kropelki nie działają). Dok powiedziała, że jest gruboskórny i dawno nie widziała tak pogryzionego kota :/ Ale zrobione!

A dziś pojechałam z Miaustrą. Miaustra chyba nigdy się NIE zgubi i chociaż bałam się czipowania (bo istniało ryzyko, że ona jest czyjaś i wyda się, że MA już czipa), to uznałam, że nie fair jest wierzyć w system połowicznie. No bo jeśli ufam, że ten czip może kiedyś Klarensa ocalić, to może ktoś liczy na to, że czip ocalił by jego kotkę. Lecz Miaustra okazała się być bezczipowa, więc dostała czipa i jest już oficjalnie MOJA. Dok potwierdziła też moją teorię, że 6-7 letnia, domowa i była raczej zamknięta (skoro od roku, jej najbardziej szalone wyprawy to do krańca ogródka). I że styrylizacja, której jej poddano nie miała na celu antykoncepcji, lecz walkę z obsikiwaniem (ona czasem próbuje, ale jest to fizycznie możliwe). Klarens terenu nie znaczy, więc całość rejonu uważa za swój.

 

Klarens załatwił mi wczoraj dekolt, dziś Miaustra ręce. Pazurami do krwi. Ale bilans wydarzenia i tak zdecydowanie na plus! 🙂