W codziennej porannej gonitwie walczą we mnie postawy. Pierwsza to wersja amerykańska. Chociaż właściwie obydwie są amerykańskie 😉 Czyli pierwszą wersję nazwijmy szlafrokową. Czyli coś w stylu wsiadasz do auta w szlafroku i odwozisz dziecko do szkoły. Ono wyskakuje, a Ty nie wychodząc z auta wracasz do domu. Tam ogarniasz pozostałą część rodziny. Bardzo mi się to wydaje wygodne i przyznaję się, że zdarzało mi się zakładać na piżamę kurtkę i robić patent zbliżony. Wtedy i wyrabiam się ze śniadaniówką, i odwiozę Diabla na dworzec na czas i nawet pies zdąży wyskoczyć na pole. Potem szybko myję głowę, wrzucam fluid i odwożę Lilkę. Minimalizm i uproszczenie.
Aczkolwiek nie ukrywam, że podziwiam i to autentycznie podziwiam kobiety, które już o tej siódmej są zrobione. Tu wchodzi tęsknota za wariantem drugim. Czymś co Mae West nazywała receptą na życie: Proszę ubierać się elegancko, również w domu, na przykład przed rozmową telefoniczną. Strój panią odmieni, a to się wyczuwa nawet przez telefon.I dodawała: Dam pani pewną radę: niech pani wyrzuci wszystkie swoje nieudane fotografie. I tak też by mi się chciało! Maksymalizm i doskonałość! 😉
<><>
Mieszula uwielbia figurki z klocków. Miksuje je w sposób fantastyczny. Miesza postacie i stroje bez żadnych logicznych zasad. Ale co najlepsze: pamięta skąd są poszczególne elementy!!! Czyli, że Mikołaj ma głowę mumii, albo, że babcia ma maskę krokodyla, a robot ma włosy królewny, czy czapkę złodzieja ma człowiek ze stacji paliw :))



