Zamawiałam śniadanie. Polskie odpadło bo z twarożkiem, angielskie bo nie lubię jajek, norweskie bo z łososiem…
- Zrób mi włoskie – w końcu wybrałam…
- Włoskie?- upewnił się barman; był mocno wczorajszy bo w mieście wylała się rzeka cydru.
- Tak. Tylko nie szalej z czosnkiem.
- Jasna sprawa;)
<><>
Wiecie już gdzie byłam dwa ostatnie dni? No, ba… 😉
Zdecydowanie najlepszą imprezą lata jest Karnawał Sztukmistrzów w Lublinie. Trochę to nie fair, bo ZAWSZE w ten sam weekend są jeszcze dwie inne imprezy, w innych końcach Polski, które też są wybitne, no ale Lublin (wiecie ten wschód) jest niesamowity…
Wyobraźcie sobie… że siedzicie w knajpie żydowskiej, nad głowami chodzą Wam goście na linach, a naprzeciwko busker (czyli uliczny performer) żongluje. Albo połyka ogień. Albo wykonuje pokaz iluzji rywalizując z Holdignim i ma lepsze wyniki tych samych sztuczek! Albo po prostu robi show z pen-spinnigu (działając na wyobraźnię wszystkich patrzącym kobietom 😉 Jeden występujący obok drugiego. Co 10 metrów, chyba, że tłum jest za duży, to wszystko się rozciąga na szerokości ulicy.
Byłam trzy lata temu z dzieciakami, no a w tym roku pojechałam sama. JEST coraz lepiej. Fakt: niestety coraz większy tłum, ale miasto daje radę! Policja kieruje ruchem pieszych na przejściach, pełno jest namiotów IT, gdzie dostajesz mapki, program Karnawału, książeczki z opisem poszczególnych występujących i wodne TATUAŻE (mam ich pół torebki 🙂. Dochodzą spektakle zamknięte (miałam bilety) odbywające się na lubelskich podwórkach i w namiotach cyrkowych (Betticombo było wspaniałe!). Jest śmiesznie, emocjonująco i zabawnie. Ach, no i są warsztaty. Na Błoniach pod Zamkiem dzieci i dorośli uczą się żonglerskich sztuczek. Kosmicznie to wygląda jak grupa maluchów na długich patykach kręci talerzami. Po pierwszej lekcji. Albo męski tłum uczy się rzucać nożami… Albo strzelać z bata (uwaga na brodę 😉
Wiecie, że potrafię JUŻ kręcić POI-o? To takie kule na sznurku, którymi machasz wahadłowo (wygląda to nieźle 😉 Żeby nie było tak idealnie byłam TEŻ NA WARSZTATACH z hoola hop i hoola hop… kręcić nie potrafię 😦
Jeszcze jedna fajna sprawa. Wyjazd miał być low-costowy. Hotel znalazłam niby* na obrzeżach (okazał się to być pałacyk 😉 i po mieście poruszałam się jak? Na miejskich rowerach! 150 metrów od hotelu był postój rowerowy, zaznaczyłam sobie tylko na trasie kurtyny wodne i bez problemu docierałam na Starówkę. Po drodze odkryłam, że przy UMCS-ie jest postój rowerów DZIECIĘCYCH (!!!). Jeden obok drugiego piętnaście 20-stek. SUPER!
Linknę Wam jeszcze stronę Karnawału: http://sztukmistrze.eu .
*bo co to za obrzeża 4 km od centrum?
Niżej macie gigantyczne marionetki, był z nimi spektakl
Widzicie jakie miałam TEMATYCZNE karnawałowe paznokcie? 😉
Sznury dla chodzących na linach są porozciągane wszędzie. Nie tylko na Starówce… 😉
A niżej to już moje warszaty hoola-hop. Prowadząca to była rakieta! A różowo-niebiesko kółko na 1-szym planie było moje 🙂
A tu akurat ćwiczą żonglerzy. Uwierzycie, że widziałam faceta, który żonglował z jedną ręką w GIPSIE?????
Droga na Rybny Targ, czyli jeden z placów starego Lublina:
A to ja siedzę w Teatrze Starym 😉 W garderobach 🙂 Można było wejść i się rozejrzeć, więc weszłam. Zresztą nieźle namieszałam, bo wlazłam też do sekcji z urządzeniami uruchamiającymi elementy sceny i włączyłam alarm. Uratował mnie pracownik techniczny, który był murzynem… Jaki w tym sens? Lublin, murzyn, teatr? Cyrk mówię Wam 🙂
Czyli wróciłam? No, nie do końca… Wracam za dwa dni i wtedy cd 😉