
Widziałam dziś fajne pytanie na stronie jednego muzeum: „Co wybieracie: Dziady, czyli ucztę na cmentarzu/kutię/ widmo Gustawa CZY widmo dzieci z osiedla i słodycze z dyskontu?” I wszyscy chcą wszystko. I jedno i drugie! My dziś jakby nie było świętowaliśmy to drugie! Za rok musimy sprawić sobie wytwornicę dymu, bo czas jakoś odświeżyć te nasze przydomowe rekwizyty! Mieszko zaprosił kolegów, Łucja Matiego, a Lilka pomagała mi wydawać słodycze. Jaka jest korzyść z przebieranek? Ano taka, że panna średnia WPIERW dopilnowała MOJEGO makijażu, potem SAMA siedziała NAD pudłem ze strojami, po czym powiedziała: Będę Fridą! I jak na Lilkę, przebieranka to wyjście z niewyobrażalnie zacisznej strefy komfortu i to akcja MEGA! Ba, podoba się sobie! -> TERAZ siedzą poprzebierani i oglądają horrory (uruchomiłam rzutnik) i leci już chyba czwarty film??? Koledzy Mieszka rozeszli się po 20-stej (Halloween to taka krótka impreza) i na kanapach mam skład z Matim. Łucja pomalowała go w survivalowca z Walking Dead, sama jest czarodziejką, a Mieszko występuje jako któryś tam personaż z Gwiezdnych Wojen.
NIC nowego nam nie doszło oprócz dwóch kubeczków (i tak jak powiedziałam: zużyte te nasze przestrzenne instalacje…), ale kupiłam (na imprezę) w cukierni TORT- MÓZG 🙂 To taki mus czekoladowy z którego wylewały się maliny. Przed chwilą schodziłam i pokroiłam towarzystwu jabłka i dorobiłam herbaty, bo aż IM było po tych górach słodkości niedobrze… Takie to właśnie cukierkowe święto!




Tu widzicie TO myślenie nad strojami?? 😀





Wrzucę Wam też roleczkę, gdzie widać RUCH: