
W ten weekend 34-letni Kenijczyk złamał granicę dwóch godzin na maratonie. To nowy rekord świata i nowa granica, która została pokonana. Tradycyjnie większość biegaczy pokonuje maraton w okolicach czterech godzin. I to dobrych biegaczy. JEGO to takie tempo, że on realnie porusza liście i mija nas, a my go nie rejestrujemy. Wydaje mi się, że to już było. Kiedyś w moim klubie biegowym opowiadali o takim teście pewnego producenta odzieży sportowej. I może nawet poznałam gościa, który w tym brał udział (tego akurat dokładnie nie pamiętam)? Wtedy: na bieżni, z zającem z przodu, z żelami wspomagającymi, udało im się też zejść poniżej dwóch godzin, ale tym razem warunki były klasycznego biegu ulicznego.
Pobiegliśmy i MY. Ja na pięć (rekordu nie było, ale gdybym 2x butów nie wiązała i nie gadała przez pierwszy kilometr, to było by lepiej), a Lila z Mieszkiem w swoich kategoriach. Lila bardzo się wahała czy pobiec, ale wystartowała i DOBIEGŁA. To chyba jest ważniejsze niż mój bieg. Ale biegło mi się bardzo dobrze, miałam zapas, nie byłam zmęczona i ten bieg miłośników lasu, który bardzo lubimy minął szybko. Na mecie były drewniane medale, kupony na grochówkę i kiełbaski z ogniska! U nas dziś było 25 stopni. Jak w którymś momencie się rozebraliśmy to do końca dnia już w krótkich rękawkach chodziliśmy!


A potem na GŁOSOWANIE!!! Teraz jeszcze wyskoczę na chwilę z Bibkiem na spacer i odpalam wieczór wyborczy 🙂 Później może Katarzynę Wielką? Bo podobno świetne…
