Zaraz wychodzę gdzieś tam, gdzieś tam, więc na szybko wrzucę Wam moje opowiadanie z Festiwalu w Mieście Chrząszcza. To, które się spodobało. Zadanie mieliśmy takie, żeby opisać coś co nas spotkało. Dokładnie tego dnia. Miłego lub niemiłego. Ale prawdziwego 😉
<>
Najpiękniejszy cmentarz na świecie jest w mieście chrząszcza.
Wiosną widać stąd błyszczący na dole Wieprz, a na grób babci spada z góry jemioła.
Schodziłam w dół. Jest taki moment, gdy droga rozwidla się jak proca. Górne widły to droga do dwóch różnych bram, a dolne to ścieżka do miasta. Na tej wysokości po lewej rosną dzikie maliny. Najlepsze na świecie.
Huragan zbliżającego się kurzu i dźwięków („…ja nigdy nie przestanę, oddychać, ja nigdy nie przestanę, jeść trawić kochać, ja twoje ciało…”)
-
Przepraszam panią, co tam jest? – czerwone auto, kierowca jest młodszy niż moje prawo jazdy. Pasażer zresztą też.
-
Cmentarz
Ściszona szybko muzyka, zmiana na twarzy i niedowierzanie. Więc powtórzyłam:
-
Cmentarz.
Do zestawu przepływających pod daszkami czapek emocji doszło przerażenie. By rozładować zapytałam:
- A gdzie chłopaki chcecie dojechać?
-
Chcieliśmy obejrzeć Szczebrzeszyn i tak wjechaliśmy. A jak tą drogą pojedziemy?
-
Też cmentarz. On jest bardzo ładny, ale jeśli nie macie ochoty tam wchodzić to najlepiej zawrócić.
-
Jak pojadę tą drogą to wyjadę tą?
-
NIE. To nie jest rondo. To są dwie różne drogi w to samo miejsce.
Znowu spojrzenia na siebie i wyrzut kierowcy do pasażera:
- Widzisz, mówiłem Ci, żeby jechać na ryby!
🙂